sobota, 22 października 2016

In the HOLLIES Style



Don’t you know it’s time for love?

In The Hollies Style
The HOLLIES
1964

gatunek: pop-rock, pop
najlepsze numery: chyba Set Me Free
best moment: wstęp do Please Don’t Feel Too Bad

Nitty Gritty/Something’s Got a Hold On Me * Don’t You Know * To You My Love * It’s In Her Kiss * Time For Love *  What Kind of Boy * Too Much Monkey Business * I Thought Of You Last Night * Please Don’t Feel Too Bad * Come On Home * You’ll Be Mine * Set Me Free

*** i 3/4

Przeskok zespołu Hollies z płyty debiutanckiej do następnej okazał się tak spektakularny, że recenzent pewnego wszechmuzycznego portalu wskazał na In the Hollies’ Style jako na w ogóle najlepszy album grupy. To się oczywiście nie zgadza, jako że ustaliliśmy w poprzednim wejściu, że najlepsze płyty Hollies to składanki singli, do tego ja bym znalazł kilka lepszych płyt katalogowych, ale niech ten pierwszy akapit sobie spokojnie obwieszcza, że album jest ceniony – nie mam nic przeciwko.

(Przeciwko Przeciwko, jakie fajne nazwisko…)

Otwierający kawałek daje o tym wszystkim całkiem dobre pojęcie. Pierwsza z dwóch zespolonych ze sobą piosenek (wciąż jeszcze coverów) zabrała ze sobą kaprawe echa debiutu – jest równocześnie wysilona i niemrawa, nie do końca dobrze zaśpiewana i trochę chaotyczna. I nagle gwizd! I nagle, po przyjemnym przejściu Bobby’ego Elliotta, wszystko się ZACIEŚNIA. Miło słyszeć jak The Hollies właśnie znajdują wytrych do swojej wielkości – angielskie słowo operatywne tight, które można by przetłumaczyć jako „scalony”, „zbity”, czy właśnie „ciasny” jest tutaj kluczowe. Muzycy pojęli, że na niby rhythm&bluesowe odgrywanie klasyków zza oceanu szkoda czasu, Clarke i Nash oficjalnie dopuścili do głosu Tony’ego Hicksa i co najważniejsze – zwarli aranżacyjne szyki. Something’s Got a Hold On Me trochę się pod koniec rozłazi, ale na szczęście kończy się nie do końca sztampowym akordem w septymie, który jest zapowiedzią kolejnej firmowej sztuczki The Hollies – pamiętnych zakończeń autorskich piosenek. O właśnie, na płycie In the Hollies Style mamy aż 7 kompozycji własnych.

Skoro tyle się zmieniło, to czego się pan czepiam? Otóż zmiany poszły, że tak powiem, za blisko. Graham Nash ciągle dość otwarcie fałszuje, co boli nawet bardziej niż na debiucie, bo tutaj dostał więcej partii solowych do zaśpiewania. Na płycie ciągle jest więcej sztampowych harmonii dwugłosowych niż trójgłosów, co w niczym nie przeszkadza, ale też jeszcze nie przykuwa uwagi. Tony Hicks jeszcze nie rozkwitł. A co ważniejsze – dobrze, że wprowadzili własne piosenki, ale pięć przeróbek pod koniec roku 1964 nie robi zbyt dobrego wrażenia, tym bardziej że ich dobór nie zachwyca. Udało się bardzo podejście do chuckberrowego Too Much Monkey Business, w którym trzy wokalne filary wymieniają się leadami – jest to urocze i bezpretensjonalne (jeszcze fajniej wypada to w wersji telewizyjnej, zdaje się wciąż dostępnej na YT, gdzie Nash niespodziewanie wplata cytat z I Feel Fine). Ale już to It’s In Her Kiss zupełnie nie wiadomo po co. Wykonaniem tego numeru The Hollies wtaczają się w jeden z kilku pojedynków z rywalami zza miedzy, tzn. z Liverpoolu, i tym razem zdecydowanie wygrywają Searchers – jak można było dać chórki do zaśpiewania Nashowi solo? Z kolei I Thought of You Last Night brzmi zupełnie jak piosenka właśnie The Searchers, nie wiem czy nie za dużo w niej słodyczy.

Najlepsze wrażenie robią na mnie cztery wieńczące album utwory autorskie, zaczynają mieć TO COŚ. Ale to jest wciąż jest za mało – melodie są nieopierzone, aranżacje niedopięte a brzmienie niedopracowane (co pokazuje znakomita ognista wersja Set Me Free z niedawno wydanej płyty z nagraniami Hollies dla BBC – mimo jeszcze szybszego tempa Bobby Elliott gra swobodnie i porywająco, a niedbale wyprodukowany werbel i tak ś p i e w a!)

Oj uwierają te ciasne kołnierzyki. Dobrze, że przynajmniej kierunek zmian jest ze wszech miar właściwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym