To dość znana opowieść, że po wydaniu eklektycznego albumu Ty Andrzej Zieliński postanowił wydawać następne płyty parami: popowa/rockowa (czy też bardziej/mniej ambitna). Co fascynujące, istotnie album Wszystkim zakochanym nagrany został w tym samym dokładnie miesiącu (maj 1972) co słynny Krywań i różnice stylistyczne między nimi nietrudno znaleźć. Ale album niniejszy nie okazał się wcale ani do końca lekki, ani popowy, ani mało ambitny. Tak naprawdę przypomina bardzo poprzednika i nie wiem czy rozziew między najbardziej i mniej udanymi utworami nie jest nawet większy. Ale spokojnie, to n a d a l jest złoty okres Skaldów i - jeśli to możliwe - w najlepszych momentach tego albumu Andrzej Zieliński dosięgnął jako kompozytor jeszcze większych wyżyn niż poprzednio, podejmując np. eksperymenty w łączeniu poszczególnych utworów w większe formy, czasem w sposób namacalny (drugi utwór po prostu płynnie przechodzi w trzeci), a czasem bardziej dyskretny (tytułowa łąka z czwartego utworu zawsze była dla mnie łąką w górach, których kontury zarysowane były przez rozmach utworów sąsiednich). Także na poziomie poszczególnych piosenek nadal wyraźnie się przelewa, Andrzej Zieliński bawi się tonalnością, filuternie żongluje konwencjami i wypuszcza siebie i brata na coraz trudniejsze wyzwania wokalne. Z drugiej strony jednak mam wrażenie, że przez to jest trochę mniej zespołowo (chodzi mi tu oczywiście o współbrzmienia wokalne) a poza tym zespolenie muzyki i tekstów wypada tu nieco gorzej niż na dwóch poprzednich płytach, a gdzieniegdzie w poczynania wkradają się - bardzo jeszcze nieznacznie - elementy niezamierzenie groteskowe lub manieryczne. No ale takie są praktyczne strony niekwestionowanej obfitości, czasem zdarza się trącać o jedną stronę za dużo.
Album Wszystkim zakochanym zaczyna się jednak wprost genialnie, pierwszych pięć utworów zestawionych jest doskonale, wchodzą między sobą w dialog natury progresywnej, choć ostatni z nich sam w sobie w zasadzie progresywny nie jest (chociaż te kontrasty między stonowanymi zwrotkami a wypiętrzonymi melodycznie refrenami umówmy się też nie są jakoś bardzo popowe). Kolorowe szare dni to jeden z najlepiej zagranych przez zespół utworów w całej historii, Jan Budziaszek jest tu wprost olśniewający wplatając w jazzowy groove swoje charakterystyczne, w pełni rockowe triole. Zawsze też czekam na ten moment kiedy - za drugim razem - rzeczywiście sugestywnie uderzy w pień. (Uczestniczyłem kiedyś w warsztatach teatralnych i tam nauczono mnie, że gdy w tekście pojawia się słowo "okulary", nie powinno się ich pokazywać na nosie gestem dłoni. W muzyce jednak chyba tak to nie działa, to dodatkowe uderzenie "w pień" jest mi bardzo drogie...) Andrzej Zieliński absolutnie dorównuje perkusiście kroku swoimi partiami Hammondowymi, a dodatkowo zwraca uwagę przedziwny, niby modlitewny tekst Tadeusza Śliwiaka, tak bezlitosny dykcyjnie, że śpiewający unisono bracia bezceremonialnie go upraszczają (ja słyszę: jest tylko ten czas O2). W niczym to jednak nie umniejsza rangi tego otwarcia, najwyżej przynosi trochę nieplanowanej radości, rozjaśniającej nieco niestety mętny miks nagrania. Następną w kolejności, znowu zdecydowanie progresywną w swojej naturze piosenkę Łagodne światło twoich oczu (przepiękny tekst!) wolę w wersji radiowej. Różnicę słyszę przede wszystkim w pierwszej, bardziej pastelowej części śpiewanej w trójgłosowej harmonii, te wokale są o wiele lepiej ze sobą stopione a przy okazji miks jest bardziej klarowny. Niezwykle rzadkie dla Skaldów partie fletu (Janusz Muniak) znowu bardzo przybliżają ten utwór do kolorystyki Moody Blues, choć Justin Hayward nigdy nie użyłby takiej barwy gitary elektrycznej w podkładzie (ale tę drugą mógłby zagrać dokładnie tak jak Jerzy Tarsiński!). W wersji płytowej użyta jest w tym miejscu gitara akustyczna i wszystko lepiej stroi, ale jakoś mi nie służy to nieco wolniejsze tempo i ginące w podkładzie harmonie. Jak by nie było, po drugiej zwrotce nagle (choć nie niespodziewanie) złota i pogodna jesień zamienia się w zamieć, przed której nawałem może uratować tylko miłość, w tej części pobrzmiewają już bardziej zespoły Chicago i Blood Sweat & Tears, choć przeszkadzajki wchodzą piętrowo trochę jak w Question wiadomo kogo. Wprost niesamowicie śpiewa Jacek Zieliński (znowu, dla mnie, jeszcze bardziej przekonująco w wersji radiowej) i nagle wszystko się elegijnie uspokaja i organy prowadzą nas do kolejnej progresywnej, przedziwnej zresztą, kompozycji pt. Dajcie mi snu godzinę cichą. Tym razem tekst jest ostry i krwawiący i takie jest też śpiewanie Andrzeja Zielińskiego. Nie wiem czy tutaj lekko nie przeszarżował (a może właśnie nie do końca pewnie zaśpiewał niektóre wysokie frazy), ale zespół gra jak natchniony (znowu, jak na Dworcach, Jacek dołącza na drugiej gitarze), zwłaszcza w tych momentach z motoryką, którą zaprzyjaźniony z tym blogiem Wokalista przyrównał nawet do... Iron Maiden. W trzeciej zwrotce użyta jest niespodziewanie zupełnie nowa melodia, choć na symetrycznych do poprzednich słowach, jako się rzekło - przelewa się... Także ostatnia fraza: wszystkie dni, dni, dni... rozgrywa się na innym niż spodziewane rozwiązaniu tonalnym. Jako całość ten rozbuchany numer nie do końca mnie przekonuje i już nie mogę się doczekać, kiedy z tej grani zejdziemy by spojrzeć na...
Wolne są kwiaty na łące to utwór wprost cudowny, choć na pozór zupełnie nie w stylu Skaldów, no bo jak to tak, bez organów i oparty na dziarskich akordach gitary akustycznej. Trochę to na pierwszy rzut ucha brzmi jak Jethro Tull, ale to wrażenie szybko się rozmywa, bo z całym szacunkiem Jethro nigdy nie miało aż takich trojgłosów i aż takiego perkustisty. Ciekawe kto tu podgrywa na tamburynie, czy Sam pan Jan sobie go nałożył, czy to jednak któryś z braci? Na papierze to nie miało prawa dobrze zagrać, w lewym kanale rozbuchany zestaw a w prawym wiotkie chroboty, ale równowaga jest doskonała i jakimś cudem piosenka dostaje motoryki wręcz obłędnej! A to tylko wyrzutnia do przepięknych partii wokalnych, w których pobrzmiewają echa muzyki dworskiej, dystyngowanej. Solowa partia wokalna Andrzeja Zielińskiego też jest wzruszająca, choć zaskakująco zbolała w tych sielskich okolicznościach... Tym bardziej można jej wierzyć. Piosenka nie trwa nawet półtorej minuty, a jednak mieści sobie wiele podobnych do siebie historii, kiedy nie można odnaleźć się po tak niespodziewanym odrzuceniu w środku lata (lub tylko słonecznego dnia), ze nie wiadomo za bardzo, co z tym zrobić.
Jak wspomniałem, kolejna piosenka pt. Zabierz sobie wszystko stylistycznie wydaje się już nie należeć do sekwencji utworów poprzednich, ale strukturalnie tak. Po pierwsze, melodia znowu się tutaj wykwintnie wypiętrza w refrenach, dając świetny kontrast (a może też jakieś dopełnienie czy komentarz) do poprzedzającej ją miniaturki; po drugie, tekst tej niby typowej Skaldowskiej "piosenki festiwalowej" jest zaskakujący i pobrzmiewają w nim bardzo złowrogie nutki. Jest on jakby odwrotnością łąkowej skargi, tym razem to on dość obcesowo kończy znajomość (i to być może po jednej nocy?) i w tym kontekście do bólu sielskie obrazowanie w zwrotkach, myszka polna i takie tam, same w sobie ocierające się o kicz, nabiera wręcz cynicznego wymiaru. A może to nie było jednak nic poważnego i moje myślenie jest zepsute przez różne piosenki zachodnich pobratymców z zawoalowanymi seksualiami? No bo przecież to "tylko" "nasi" Skaldowie, hę? Bardzo ciekawy numer się z tego zrobił, te wszystkie niedopowiedzenia uczyniły go nagle jedynym w swoim rodzaju, mimo koniec końców niezbyt pamiętnej melodii.
Ale oto już już wracają Skaldowie grzeczni, romantyczni i wytworni. Jeszcze nie było nic między nami, tylko muzyka... Trochę mi ta piosenka wygląda na nieudaną próbę stworzenia kolejnego evergreenu, niby wszystko się zgadza, ale poza fanfarowym otwarciem i zakończeniem mało z tego walczyka zostaje. Na szczęście rozpoczyna się strona B i na winylową scenę wkracza Jacek Zieliński i jego wspaniałe wykonanie utworu tytułowego, znowu operującego sprawdzonymi kontrastami cicho-głośno, intymnie-pompatycznie itd. Podniosły refren jest na granicy przesolenia, ale jej jednak nie przekracza, w czym zasługa i niebywałego panowania Jacka nad interpretacją, i świetnego tekstu łączącego patos z naiwnością. Bardzo pomaga króciutkie przełamanie z fletem, a ja jeszcze z zadowoleniem zauważam krótki melodyczny autocytacik ze Snu dla mojej dziewczyny, podoba mi się taka ciągłość tego zakochania, niech się darzy!
I oto nowe zaskoczenie z folkowych stron: piosenka Zajęczym tropem. Bardzo lubię, ale mam tu duże zastrzeżenia do tekstu Agnieszki Osieckiej. Był on pierwszy, więc to trochę nie jej wina, że Andrzejowi wyszła tak malownicza melodia. No właśnie, gdyby to był tekst Moczulskiego, to pewnie pogłębiłby tę malowniczość, a tak wyszła z tego po prostu stylizacja, ten tekst nie prowadzi mnie do wspomnianych w nim w krain tylko pokazuje na siebie i mówi: "patrzcie jaki jestem zgrabny". Nie w całości, oczywiście, momenty poetycko-ewokacyjne jak najbardziej są: w tych deszczach wiosennych jak perła/od morza aż po Gerlach, ale te wątki z kozą i narkozą nadają piosence, w mojej ocenie, niepotrzebnej przaśności. Na szczęście na tej płycie znajdziemy jeszcze o wiele bardziej trafny tekst Osieckiej.
Zanim jednak o nim, możemy wsłuchać się w kolejną pieśń bazującą na kontrastach w ekspresji. Jaskółka (do wiersza Wisławy Szymborskiej) ciekawie wpisuje się w kalejdoskop ustawień damsko-męskich ze strony A. Z całym szacunkiem do Autorki tekstu, zupełnie się w nim nie odnajduję (poza fajną linijką o wskazówce bez minut) i tylko chłodno zauważę, że gorąca wokalna interpretacja Kompozytora bardzo dobrze oddaje jego zawiłości (powraca do mnie tutaj pytanie, co się zatem nie udało w Godzinie cichej...) Dobrze, że szalejąca w górze partia Andrzeja tonowana jest przez beznamiętną wokalizę Jacka w dołach. Ale już lepiej przejdźmy do piosenki Księżyc we włosy i kolejnego pseudomiłosnego obrazka, tym razem z drugiej strony strony poezji, bo zahaczającej o zwyczajność, czy nawet naturalizm (co za genialne przedstawienie postaci: taka dziewczyna, co pachnie mydlinami...) Jaki ten tekst aktualny, jaki życiowy! No i jak wspaniale zilustrowany muzyką, kolejny Skaldowski majstersztyk. To zupełnie inny kontrast niż tylko muzyczne piano-forte, tutaj mamy do czynienia z zestawieniem rozczarowującego realizmu w zwrotkach i naiwnego eskapistycznego idealizmu w refrenach. I co najgorsze, zaślepienie tu wygrywa, bo te refreny są porywające! Co za ogień w bębnach i gitarze, która ponownie (tak jak na płycie Od wschodu do zachodu słońca) stylowo nawiązuje do Hey Joe... No i te Hammondy, najpierw w zwykłym rejestrze, ale w drugiej wolcie refrenu przelewające się w efekcie Leslie. A nad tym wszystkim góruje królewski Skaldowy trójgłos i to zbudowany piętrowo chyba z dwoma falsetami w górze, wiadomo, że najwyższą partię śpiewa Andrzej, ale Konrad też chyba przynajmniej zaczyna falsetem swoją zawsze najtrudniejszą do wygrania harmonię środkową. Już dawno zauważyłem, że zespoły dobrze śpiewające w harmoniach (takie jak Beatlesi, Hollies i Moody Blues) jakoś naturalnie z biegiem lat przechodzą w coraz wyższe rejestry, przynajmniej do czasu, gdy się nie zmieni skład, nie rozpadną się lub im te falsety nie sflaczeją. Na szczęście refreny są w tej piosence tylko dwa, a zwrotki trzy i do tego ostatnia zakończona długą improwizacją wokalną Andrzeja, co oznacza, że absolutnie się te złociste trójgłosy nie nudzą i zapraszają, by do nich powrócić. Te wybuchy harmonii są jednym z najlepszych momentów wokalnych Skaldów, a przecież konkurencja jest niebywała. Wspaniale, ja westchnę!
A to jeszcze nie koniec płyty! Nagle z tych zaułków portowo-zakazanych przenosimy się na Podhale i to w okresie zdecydowanie Świątecznym. Tak autentycznej góralszczyzny (ze stylowo niestrojącymi skrzypeczkami) jeszcze w dyskografii nie było i piosenka balansuje na granicy cepelii, ale mnie wciąga i to wciąga z przytupem. Piosenka Basetlo, basetlino nie ma tradycyjnej struktury zwrotka-refren, najpierw mamy tu dwie podwójne zwrotki poprzetykane skrzypeczkowym temacikiem, z tym że za drugim razem zwrotki śpiewane są w wyższej o cały ton tonacji, co prowadzi z kolei do kulminacji podwyższonej o jeszcze jeden cały ton już z zupełnie nową melodią. Naszpikowany Zakopiańszczyzną tekst Ernesta Brylla nie jest ani sielski, ani tęskny, a w tym biesiadnym czy nawet pijackim kontekście linijka będziemy wam zwiastować o Królestwie Chrystusa brzmi mi właściwie jednoznacznie ironicznie i trochę nie wiem, co mam z nią zrobić. Jakoś się z nią układam, bo to przecież nadal "tylko" "nasi" Skaldowie, hę? Ale niespokojna nutka pozostaje mimo niesamowitych trioli Jana Budziaszka w wyciszeniu.
Na zakończenie dostajemy jeszcze jeden klejnocik bez drugiego dna i obrazek z jeszcze innej części Polski, bo przepiękny tekst Leszka Aleksandra Moczulskiego przywołuje zapach mazurskich jezior tak samo dobrze jak najlepsza (dla mnie) książka o Panu Samochodziku. I tutaj wolę wersję radiową piosenki Zaśnij, słoneczko, choć różnice są naprawdę nieznaczne. Może lepiej pasuje mi miks, a może to tylko prawo pierwosłuchu (oczywiście poznałem ten utwór na kasecie Ballady). W wersji studyjnej pełniej brzmi orkiestra, za to w wersji radiowej piosenka zagrana jest odrobinę szybciej i o wiele lepiej mi się klei, co ciekawe w słowie "fala" Andrzej Zieliński używa w niej archaicznego alofonu głoski /l/ i wychodzi z tego trochę [falja]. W obu wersjach wokalista trochę zmaga się z najniższymi nutami, ale nie ma to najmniejszego znaczenia, bo - jeszcze raz to słowo - mistrzowskie połączenie melodii, tekstu i aranżacji daje efekt tak wzruszający, że trudno się oprzeć czarowi tej leciutkiej kołysanki, a nienachalne pozdrowienie w ostatniej linijce to już zupełny total, jak to się mówiło na przełomie lat 90-tych i dwutysięcznych, kiedy poznałem tę piosenkę. I do tej pory nie przestałem się nią zachwycać.
Tak, to są nadal klasyczni Skaldowie w pełni sił twórczych i wykonawczych. I na razie możemy być jeszcze spokojni, bo zaraz będzie Krywań, tylko gdzieś tam, na dalszym planie, między wierszami piosenki Tylko muzyka, pobrzękuje leciutko pytanie o to, co będzie dalej, bo przecież nawet z najwyższej góry trzeba będzie w końcu zejść.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym