ZAŁOŻENIA

Główną inspiracją dla niniejszej strony był Only Solitaire George’a Starostina - jak mi się zdaje w polskiej sieci nie występuje nic podobnego. Od mojego rówieśnika i prekursora przejęłem w sumie trzy rzeczy: długość wpisów, wyszczególnienie na czerwono i niebiesko odstających w górę lub w dół piosenek oraz ogólne poczucie buty i brawury.

Dwie najważniejsze różnice – poza oczywistym faktem, że mamy nieco różne gusta – to system ocen i dźwiękopogląd. Jak mi się zdaje, George wychodził od czegoś w rodzaju obiektywizmu (które to słowo z oczywistych dla mnie względów musiał od razu rozwodnić dodając „w ramach subiektywnych kryteriów”, hehe) by skończyć na non disputandum. Ja zostałem wyleczony z obiektywizmu kilka lat temu, ale na potrzeby niniejszego projektu też przechodzę małą metamorfozę, w odwrotnym kierunku. Wprawdzie nadal uważam, że najlepsze w każdej muzyce jest to, że można z niej zrobić „soundtrack of your life” i najlepsza jest taka muzyka, którą można dopełnić własnymi przeżyciami, obrazami i wspomnieniami; to jednak tym razem postanowiłem odciąć wszelkie personalia. Stąd wszystko pod pseudem, pewnie można dojść kim jest autor (nic specjalnego anyway), ale tutaj moje zaplecze życiowe nie ma znaczenia. Znaczenie ma ocalić te płyty od zapomnienia – z trwogą obserwuję to co dzieje się na naszym rynku muzycznym, na koncerty rockowe przychodzi średnio po 50 osób, chyba że mamy do czynienia z siarczystą promocją, która na dłuższą metę nie wnosi nic do życia na ową promocję złapanych. Jeśli chodzi o oceny, George używał podwójnej skali dziesięcio- (piętnasto-) stopniowej, ja używam szkolnej/tylkorockowej. George miał matematycznie wypracowane kryteria, moje kryteria są intuicyjne i humorzaste.

REPERTUAR
Punktem wyjścia, w tych niespokojnych czasach mptrójkowych, będzie tutaj ALBUM. Nie ukrywajmy, album CD. Nie mam mentalności kolekcjonera i tylko jedną płytę mam w dwóch różnych wydaniach (pomijam tu albumy mono/stereo Beatlesów, ale i tu mam wątpliwości czy bardziej opłacało się kupić ów box , czy np. całą dyskografię Anthony’ego Phillipsa). Punktem wyjścia jest zatem album CD, w wersji podstawowej. Nie jestem wielkim zwolennikiem bonusów. Niekiedy rzeczywiście podwyższają wartość płyty i tylko wtedy podaję w nawiasie ocene alternatywną, która bonusy uwzględnia. No i tutaj oczywiście rodzą się problemy, bo np. płyty The Move w trzech różnych seriach z pierwszej dekady XXIw. mają kompletnie pomieszane między sobą dodatki...
Interesująca mnie działka muzyczna zaczyna się wraz z debiutem The Beatles, czyli z momentem w którym surowe amerykańskie brzmienia rock’n’rollowe i bluesowe zostały przefiltrowane przez europejską, barokową, folkową i mistyczną wrażliwość.

OCENY
... nie są najważniejsze, bo przecież muzyka to nie wyścigi. Nie mogłem się jednak powstrzymać, za co przepraszam starszych kolegów.

5 – wybitna
4,5 – świetna
4 – dobra
3, 5 – niezła
3 – może być
2 – słaba
1 – beznadzieyna

Paradoksalnie, za punkt wyjścia często biorę płytę, która zapewne tutaj opisana nie zostanie. Chodzi o 888 zespołu 2TM2,3. Zespół mi osobiście bardzo zacny, więc punktem wyjścia byłaby grupa B (w odróżnieniu od np. Led Zeppelin, którzy mnie sami w sobie nie ruszają i będą w grupie C, jeśli Bóg da mi do nich dojść). I teraz, płyta generalnie satysfakcjonuje mnie pod względem naturalności brzmienia, zatem na 3 już zasłużyła. I teraz, same piosenki niestety mi się podobają tak sobie (mało melodii, mało urozmaicenia aranżacyjnego, zero harmonii wokalnych ;)) – oprócz dwóch, które bardzo: Psalmu 63 i Miłości. To podbija ocenę do 3,5 i przy dobrym dniu tak pozostanie, a przy złym – gdy spojrzę na album jako całość, ocena spadnie do 3,25.

Celowo podaję taki przykład, żeby pokazać, że mój gust jest „dziwny” (jak to, Led Zeppelin w grupie C?) a poza tym wszystkie oceny są tymczasowe i mogą zależeć od nastroju czy słoneczka za oknem. Te wszystkie oceny to raczej drogowskazy i ich znaczenie jest zupełnie ciekawostkowe. Ma to mniej więcej działać tak: jeśli Ty dasz płycie X tyle samo gwiazdek co ja, to może chętnie sięgniesz po płytę Y, której ja dałem 4,5 a Ty nie znasz.

Subiektywne kryteria mojego gustu przedstawiają się następująco:
  • naturalność brzmienia (osiemdziesionowym dżwiękmordercom mówimy gromkie NIE)
  • melodia
  • feeling, przestrzeń, piętrowość
  • harmonie wokalne
  • ogień
  • nieoczywistość formy

Jak widać, większość z nich jest absolutnie niemierzalna. Na to nakładają się jeszcze trzy ważne czynniki z bardziej obiektywnych światów. W muzyce rockowej można – od biedy - zmierzyć oryginalność materiału i kunszt wykonawczy. Nie zawsze przekładają się one na przyjemność ze słuchania, ale z jakiegoś powodu uznaję je (uznaye ye?) za ważne. Stąd też moi skądinąd ukochani The Hollies nie dostaną nigdy pełnych pięciu gwiazdek, bo przy w moim mniemaniu dwóch swoich najlepszych płytach nie popisali się w żadnej mierze nowatorstwem i nie przekroczyli żadnych granic. Chociaż może zmienię zdanie na myśl o Elevated Observations... Pozostaje jeszcze trzecia sprawa – teksty. Osobiście uznaję je w muzyce okołorockowej za drugorzędne, co nie znaczy że nie są ważne. Dobre teksty mogą podbić ocenę danej płyty, ale nie czarujmy się, poetów czy nawet „poetów rocka” można policzyć na palcach jednej ręki. Akurat anglojęzyczna muzyka pop raczej duszy na wyżyny nie wyniesie.

PREFERENCJE STYLISTYCZNE
Tak, wolę Moody Blues od Led Zeppelin, postawmy sprawę jasno. Mówiąc ogólniej moje ulubione podgatunki klasycznego rocka to (kolejność ma znaczenie): psychedelic pop, British Invasion, art rock, folk rock, psychedelic rock, hard rock, prog rock. Mile widziane wszelkie crossovery. I jeszcze jedno: bo więcej waży jedna dobra pioska/niż ciężar wielu pracowitych suit :)

KOMENTARZE
Na próbę zostawiam szeroką furtkę, pozostawiając sobie możliwość usuwania – wedle własnego widzimisię – postów nienawistnych (zarówno w stosunku do mnie i – w mniejszym stopniu - do wykonawcy), bluźnierczych, wulgarnych i niemerytorycznych. Możesz (warto!) się ze mną nie zgadzać, ale musisz robić to z klasą.

W tym miejscu powtarzam za Starostinem: ”ta strona nie jest pisana z perspektywy fanatyka grupy X...”

O AUTORZE
„Za co się nie weźmie to spierdoli”. Półprofesjonalnie związany z muzyką, raz wystąpił na Festiwalu Woodstock i dwa razy w Trójce, zawsze w charakterze gościa. Na paru płytach dołożył backing vocals. Macierzysty zespół pozostaje deliberately amateurish & lo-fi.

Lostchord, 14/5/2012