Kapelusz przed pocztą zdejm
Cała jesteś w skowronkach
SKALDOWIE
1969
gatunek: baroque pop, big beat, art rock, folk rock
najlepsze piosenki: tytułowa [zwłaszcza w wersji radiowej] oraz Malowany dym
najlepsze momenty: wielogłosy w refrenie Skowronków, dwugłosy w Malowanym dymie, główny wokal w Żeby coś
Malowany dym * Króliczek * Cała jesteś w skowronkach * Medytacje wiekskiego listonosza * Żeby coś się stało z nami * * Bas * Wieczór na dworcu w Kansas City * Z kopyta kulig rwie * Dwadzieścia minut po północy * Prześliczna wiolonczelistka * Jeszcze przed chwilą [+ bonusy]
* * * *
To była wiosna 1996 roku. Oczywiście już wcześniej, jak każdemu, nawet i mi obiły się o uszy jakieś Skaldowskie nuty. Rok wcześniej, tuż przed maturą, kupiłem sobie zresztą - z powodów wysoce osobistych - kasetę z największymi przebojami zespołu, choć właściwie w tamtym czasie w ogóle nie słuchałem polskiej muzyki. Srodze się przy tym zresztą zawiodłem, bo okazało się, że to były na nowo nagrane wersje z dużą ilością plastikowych syntezatorów - skończyło się na tym, że włączałem sobie tylko dwa utwory, nominalnie zresztą należące do opisywanej płyty. Ale teraz, w pogodne niedzielne popołudnie, natrafiłem w Trójce na audycję redaktora Wasowskiego, w której prezentował - jak się należy od miejsca czterdziestego w górę - wyniki głosowania słuchaczy na najlepszą piosenkę zespołu i z każdą kolejną pozycją na liście coraz szerzej otwierałem oczy ze zdziwienia - a więc TO są Skaldowie? Przypominamy, że - z jednym wyjątkiem - wszystkie piosenki prezentujemy w wersjach radiowych. Parę utworów skrzętnie nagrałem na jakąś wolną kasetę. Kiedy doszło do miejsca pierwszego, zbierałem się już, żeby wyłączyć radio, bo byłem pewien, że wygra - nomen omen - Wiosna. Ale wtedy pan Grzegorz przypomniał, że jest to lista największych przebojów Skaldów z l a t s z e ś ć d z i e s i ą t y c h. Nadstawiłem więc ponownie ucha i... No może nie zamarłem, ale od pierwszych taktów zwrotki podszytej ukochaną wiolonczelą byłem przeszczęśliwy i pełen zachwytu. Toż to prawie tak dobre jak Moody Blues, a może nawet... Na pewno tak samo (w dobrym tego słowa znaczeniu) ewokacyjne, stawiające natychmiast przed oczy duszy obrazy łąk, lasów, pola i miedzy, w mocnych i zdrowych kolorach... Na szczęście, jak to się mówiło u nas w Poznaniu, zdążyłem WDUSIĆ PLAY.
W roku 1996 nie miałem jeszcze kompaktu. Nie miało to większego znaczenia, bo czy to na płytach CD, czy na kasetach, raczej można było wtedy natrafić tylko na Skaldowskie składanki. Na szczęście Skowronki znalazły się w programie i kolejnego bestof-u, i kasety pt. Ballady. Nie tak szybko zauważyłem, że to nie jest dokładnie ta sama wersja, która wcześniej mnie tak zaczarowała i potem musiałem długo na nią czekać (oczywiście jest w bonusach na wydaniu KAMELEONA). Różnice nie są wielkie, najważniejsza jest taka, że wersja studyjna jest oczywiście o wiele lepiej zrealizowana, operuje o wiele większą dynamiką i góruje nad radiową w kwestiach ściśle wykonawczych. Ale dla mnie działało to na jej niekorzyść, choć też bez przesady. W wersji radiowej wokale nie są chyba nałożone na siebie potrójnie tylko podwójnie i w refrenie bracia troszkę nie dociągają kluczowych falsetów, ale to leciutkie niedopracowanie przekłada się na większą swojskość i intymność poczynań. W pierwszej część zwrotki w wersji radiowej gra tylko jedna wiolonczela, a już cała orkiestra od słynnego "fenomenalnego B-molla" jest bardzo wycofana. Najważniejsze dla mnie różnice słychać we fragmentach końcowych. Moim zdaniem w wersji studyjnej wokaliści przesolili zawieszając w tle, pewnie w zamierzeniu ptaszęce "tłiiii...", w wersji radiowej jest tam zwykłe "aaaaa..." O, o - nomen omen - niebo prościej. A w falsetowej kontrmelodii Andrzej (?) wchodzi też na najwyższy dźwięk swojej partii przez półton w wersji studyjnej, a w radiowej bardziej naturalnie po prostu atakuje od razu pożądany dźwięk. Są to różnice bardzo drobne i może jestem stronniczy wobec wersji radiowej tylko na bazie pierwszego przesłuchania, i najpewniej nie ma to wszystko najmniejszego znaczenia, bo sama kompozycja jest po prostu nieziemska i takaż jest aranżacja wielogłosów w refrenie. Czegoś takiego już nigdy potem nikt w Polsce nie zrobił, nawet sami Skaldowie, choć w przyszłości miało nas czekać jeszcze wiele oryginalnych i wysmakowanych harmonii wokalnych z ich strony. Tutaj jednak, podobnie jak w wersji radiowej Snu dla mojej dziewczyny z płyty poprzedniej, utrafili moim zdaniem w coś więcej niż tylko jakieś tam kunsztowne opracowanie: tutaj obrazowanie w tekście i kolorystyka wykonania są w jedności i to współgranie jest niespotykanej urody, oczywiście jeśli ktoś nie ma nic przeciwko falsetom i elementom na pozór "mięczackim".
Jeszcze jeden utwór na tej płycie dosięga w moim przekonaniu podobnych wysokości, choć z tym jest problem większy, bo ochoczo wykorzystuje on przy tym estetykę góralską, co nie musi być dla wszystkich strawne. Upraszczając, w otwierającym album utworze Malowany dym Andrzej Zieliński sprytnie skontrastował ogniście zagrane zwrotki (zaśpiewane gwarą) z pastelowymi przełamaniami podanymi w czystej polszczyźnie. I jedne, i drugie mają wiele zalet wykonawczych, ale dla mnie najpiękniejsze są tu dwugłosy Andrzeja (główna melodia) i Jacka (dolna harmonia) w częściach środkowych, ponownie znakomicie zespolone z tęsknym tekstem Leszka Aleksandra Moczulskiego. Niestety w tym utworze bardzo archaicznie brzmią treblowate gitary (dopiero zdaje się na następnej płycie Jerzy Tarsiński zagra na instrumencie przywiezionym z Ameryki), najbardziej chyba ich brzmienie razi w introdukcji na organy, skrzypce i właśnie gitarę. Ja to brzmienie mimo wszystko kupuję (choć z trudem), bo jak wiele razy wspominałem mam słabość do "starej muzyki", no i grają tu naprawdę sprawni gitarzyści (na Skowronkach Marka Jamrozego zastąpił Krzysztof Paliwoda), ale zrozumiem jeśli ktoś to odrzuci, tym bardziej, że Malowany dym chyba jest najgorzej zrealizowaną piosenką na całej płycie. Warto jednak przysłuchać się uważniej jak gra sekcja - zwłaszcza basista Ratyński rozwinął skrzydła i tutaj momentami (wejście w ostatnią zwrotkę!) brzmi prawie jak gdyby grał na płycie Revolver, choć w polskich warunkach nie sposób było uzyskać prawdziwie angielskiego dudnienia.
Jeszcze lepiej Konrad Ratyński wypada w trzecim na płycie utworze pt. Medytacje wiejskiego listonosza (tym razem zdaje się bardziej zainspirowany muzyką The Kinks). Ten utwór zna chyba każdy, kto choć trochę interesuje się muzyką rockową (no dobrze, beatową...) Na ten aspekt zwracają zresztą uwagę wszyscy recenzenci - niniejszy album bardziej przypomina "greatest hits" niż zwykłą katalogową pozycję w dyskografii. Rzeczywiście, dużo w tym racji, bo przecież mamy tu jeszcze i Prześliczną wiolonczelistkę, i Kulig, i Wieczór na dworcu w Kansas City, i Króliczka. Radości jest tu zatem co niemiara. Cieszą wątki Beatlesowskie: refren Wiolonczelistki wychodzi z It's Only Love, a zakończenie Króliczka nawiązuje do zakończenia A Hard Day's Night (w wersji ze wspomnianej płyty z re-recordingami mamy tam dosłowny cytat). I te dwa przeboje, a także wspomniany Listonosz, podobają mi się niezmiernie, może dlatego, że oprócz przystępnych melodii mamy w tle jakąś wartość dodaną - czy to zawoalowane odniesienia "dla dorosłych", czy to przełamanie z pociągiem, czy to kolejną porcję nawiązań do klasyki z dwoma kunsztownymi modulacjami w tej samej zwrotce (Prześlicznej wiolonczelistki oczywiście). Tak, ten ostatni utwór, mimo że niby żartobliwy, jest wyraźnie najlepszy z tej piątki, bo pod tym zmruż-oczkiem kryją się chyba jakieś łezki i wcale niefiluterny ból (a jednak) nieodwzajemnienia (o, tutaj gitara w codzie nie brzmi archaicznie, tylko zadziornie i kąśliwie [o ile to nie to samo]). Wiolonczelistka też ma alternatywną wersję radiową, tym razem z rozbuchanymi trąbkami i przesadzonym "lalalala". Brzmi o wiele gorzej niż studyjna i jest o dziwo mniej ognista, ale warto ją poznać dla nieco inaczej przeprowadzonych chórków (w sensie "backing vocals") w refrenie, a i tytułowy instrument brzmi jakoś bardziej przeszywająco w interludiach. Jak by nie było - przepiękny, mądry przebój. (Na marginesie, Króliczek i Listonosz też mają wersje radiowe, w tym pierwszym trąbki są przesunięte w tło, co jest przesunięciem błogosławionym). Niestety w przypadku Kuligu i Kansas City nie jestem aż tak entuzjastyczny, nie wiem czy stylizacje nie poszły tu za daleko. Na obronę Kuligu mamy jednak kapitalną część środkową, która kończy się czym? Zgadli Państwo: zawieszoną (i to jak!) kwartą, a dodatkowo wyśmienitymi triolami Budziaszka, które pozwalają mi jakość znieść tą papapę... Kansas za to zawsze, jak tu mówią u nas w Poznaniu, skipuję, chyba przez interpretację wokalną. Wiem skądinąd, że niektórzy bardzo cenią, więc po prostu ucieknę z tego dworca na ten i inny z płyty Ty. Jak dla mnie, za mało tu Skaldów w Skaldach.
(Tylko) cztery gwiazdki przyznaję z innego powodu. Nie-przeboje z tej płyty wydają mi się mniej udane niż nie-przeboje z płyty poprzedniej, choć ewidentnych knotów tu na pewno nie ma. No, zaprzyjaźniony z tym blogiem wybitny Wokalista uważa wprawdzie "dziwaczną" piosenkę Żeby coś się stało z nami za "irytującą", ja zaś za nią przepadam, naprawdę. Po pierwsze, tekst mnie autentycznie bawi, po drugie Jacek Zieliński śpiewa to tak stylowo, że aż mnie ciarki przechodzą. Jak on cedzi te słowa w niskich rejestrach (nuda taka że-e-e...), jak kąśliwe jest to [rrr] w Arrrgentynie... Niestety, choć na tej płycie zaznajemy w końcu prawdziwego sterea, ograniczenia studia nie uniosły w tej w zasadzie polifonicznej aranżacji obfitych wokali i mam wrażenie, że poszczególne partie sobie trochę przeszkadzają, a na pewno piosenka zyskałaby bardzo na większej czytelności. Nie wszyscy tu zebrani (uśmiecham się do Ciebie) lubią też piosenkę Bas, mi jakoś udało się z nią po latach zaprzyjaźnić - jest naprawdę świetnie zaśpiewana i zharmonizowana (mam słabość do takich piętrowych harmonii z falsetowym zadaszeniem), a do tego podoba mi się dialog wokali z - nomen omen (to już trzeci w tym tekście) - gitarą basową, to bodaj najlepsza na Skowronkach partia Konrada Ratyńskiego. Problem może być w tym, że to już czwarty w kolejności na tej płycie (z sześciu ogółem) utwór o żartobliwym posmaku. A gdzież to się podziały zwaliste gmachy, niedostępne leśne ambony, senne łąki i tajemnicze młyny?
No niby są w najdłuższym na płycie utworze Dwadzieścia minut po północy, z porządnym tekstem chyba o śmierci. No i w sumie nie wiem dokładnie co mi tu nie pasuje - może pomieszanie chóru męskiego z tymi - znowu - archaicznymi barwami gitar i organów. Może manierystyczna interpretacja wokalna Andrzeja Zielińskiego? (Istnieje wersja koncertowa, w której jego jeszcze bardziej ekspresyjny śpiew zabrzmiał paradoksalnie bardziej swobodnie i naturalnie). Może ten warkot pod koniec? Może brak sensownego rozwiązania zawiązanych w piosence motywów melodycznych? A może po prostu ten numer nie pasuje do pozostałych? Nie wiem, ale zamknęłem się w sobie i na czerwono go nie pokoloruję.
Jest jeszcze, na zakończenie, utwór jedenasty (tylko?), zgrabny duecik Andrzeja i Maryli Rodowicz pt. Jeszcze przed chwilą, oparty na nieco byrdsowskim klangu gitar elektrycznych (chyba mogłyby lepiej stroić, a w wersji radiowej to już w ogóle...) Zakończenie godne całej płyty - lekkie, płoche, słoneczne, ale z małą nutką niedosytu.
Doskonale rozumiem, że Andrzej Zieliński zechciał tym razem sprawdzić się w bardziej przebojowym repertuarze nieco mniejszego kalibru. I zdaję sobie sprawę, że na moją ocenę całości może mieć wpływ przesyt często obecnymi w mediach dźwiękami, choć to też dawno i nieprawda, bo teraz chyba rzadko kto już Skaldów gra (no, ja grałem, gdy miałem szansę). Ale po prostu ogólnie jak dla mnie płyta poprzednia i - o tak! - następna utrafiły w bardziej fortunny i - wbrew wszechobecnym tu evergreenom - może i bardziej ponadczasowy ton. Z drugiej strony na żadnej z tych dwóch płyt nie znalazł się utwór tak... niebosiężny jak Cała jesteś w skowronkach.
I za to ukłony po pas. (Ten, co mizerniał i chudł.)
A nawet - po tysiąc pas!
I jeszcze obowiązkowy link:

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym