Ale bez ciebie, bez twego spojrzenia
ja żyć nie mogę
[na to żona mojego kumpla: "nie mogę jarzyć"???]
Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał
SKALDOWIE
1968
gatunek: baroque pop, big beat, art rock, piosenka poetycka, folk rock
najlepsze piosenki (wersja rozszerzona): Zawołam na pomoc wszystkie ptaki, Sen dla mojej dziewczyny i 26-te marzenie [wszystkie w wersjach radiowych]
najlepsza piosenka (wersja podstawowa): Nie całuj mnie pierwsza
najlepsze momenty: triole Budziaszka w Zawołaj, wokal Jacka Zielińskiego w Śpiewam, środkowa część Marzenia
Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał * Nie całuj mnie pierwsza * Zapomniany młyn * Będzie kolęda * Wspólny jest nasz świat * Sen dla mojej dziewczyny * Na wirsycku * Zawołam na pomoc wszystkie ptaki (z drugiej strony lasu) * Sady w obłokach * Śpiewam bo muszę * Dwudzieste szóste marzenie * Czy jeszcze zdążę? [+ bonusy]
* * * *
Oj bardzo dużo się tu zmieniło na lepsze w porównaniu do debiutu! Nie wiem nawet od czego zacząć, chyba jednak od brzmienia: nareszcie większość piosenek (8 z 12) została zarejestrowana w studiu w profesjonalny sposób. Nadal oczywiście (przypomnijmy: komunistyczna Polska, rok 1968) nie były to wymarzone, a nawet dogodne warunki sprzętowe i zespół do dziś narzeka na ograniczenia głośności przy nagrywaniu instrumentów, natomiast w końcu, owszem, mamy do czynienia z jakimiś planami dźwiękowymi i jakąś wizją produkcji, choć niestety nadal nie ze stereem, które przydałoby się bardzo do rozplanowania coraz bardziej kunsztownych partii nie tylko wokalnych. Andrzejowi Zielińskiemu już na poprzedniej płycie właściwie niczego nie brakowało, ale tutaj nabrał większej pewności swego i jeszcze większego rozmachu i - istotnie - teraz już szasta wspomnianymi wcześniej zawieszonymi kwartami bez umiaru - i jest to wspaniałe! Czasami też filuternie mruga aranżerskim oczkiem, jak w piosence Na wirsycku. I przekłada się to na jeszcze większy kaliber piosenek - dwie czy trzy z tej płyty do dzisiaj są żelaznymi polskimi evergreenami. Co więcej, Andrzej ma teraz za sobą naprawdę godnych partnerów, choć i poprzedni skład pod względem wykonawczym (choć nie brzmieniowym) zawiesił poprzeczkę dość wysoko. Ale teraz mamy prawdziwego mistrza feelingu (a i fillingów) na perkusji, niesamowicie solidnego basistę (na okładce jeszcze bez charakterystycznych okularów) i gitarzystów, których brzmienie nareszcie dodaje kompozycjom Andrzeja pożądanych kolorów. I basista Konrad Ratyński, i nowy gitarzysta Jerzy Tarsiński potrzebowali jeszcze ogrania by naprawdę rozwinąć skrzydła, więc z najlepszych stron pokażą się na płytach kolejnych, za to Jan Budziaszek od początku wszedł w Skaldową stylistykę jak w masło, dodając do niej nie tylko właściwego dociążenia, ale też lekko jazzowego sznytu. Jest to perkusista obdarzony niezwykłą muzyczną wyobraźnią i od początku nie wahał się jej użyć. No zaczęło się przelewać.
Muzykiem, który z pierwszej płyty na drugą płytę przeskoczył najwyżej i rozwinął się najbardziej jest jednak bez wątpienia wokalista. Czy to wcześniej zabrakło odwagi, czy dobrego mikrofonu, śpiewanie Jacka Zielińskiego na płycie Skaldowie było mocno zachowawcze i jego wokale raczej wtapiały się w całość niż prowadziły zespół, choć już wtedy zwracała uwagę jego barwa i już wtedy był niesamowicie przekonujący w tzw. "dołach". Na płycie drugiej objawił się jednak jako wokalista wręcz genialny, gdy trzeba pełen ekspresji, gdy trzeba - nadal aksamitny i delikatny. Oczywiście bardzo przykuwają uwagę jego szaleństwa w Śpiewam bo muszę, ale nie wiem czy nie bardziej kunsztowne są jego wirtuozerskie melizmaty (i ni-i-i-i-i-i-ic...) w piosence Wspólny jest nasz świat. Andrzej Zieliński świetnie zresztą aranżuje te wokale, czasem stawiając swoją partię w kontraście do partii brata (przełamania w Na wirsycku), a czasem stapiając je w jedno (zwrotki Śpiewam i zwłaszcza całość piosenki Sady w obłokach urzekająco zaśpiewana przez nich dwóch unisono).
Nie wszystko się jeszcze na tej płycie udało doskonale, a jakże. Momentami bywa tak, że któremuś z braci zdarza się przeszarżować . Jest to oczywiście tylko moja osobista i subiektywna opinia, ale wydaje mi się, że Jacek Zieliński za mocno zaśpiewał piosenkę Sen dla mojej dziewczyny, podwojonymi wokalami i nadekspresją trochę tratując miękką łąkę z doskonałego tekstu Wojciecha Młynarskiego. Na szczęście jest tzw. "wersja radiowa", zaraz tę ważną kwestię rozwiniemy. Nie bardzo podoba mi się też piosenka świąteczna. Po pierwsze rozbija mi ona spójność materiału (tu Andrzej Zieliński celował w maksymalny eklektyzm), po drugie nie odpowiada mi ten (wręcz do bólu) żartobliwy ton tekstu, podbity przez wokalną interpretację zarówno braci Zielińskich jak i towarzyszących im Alibabek... No właśnie, miejmy to już za sobą: z całym szacunkiem (i naprawdę nie jest to ironia) nie lubię za bardzo jak Alibabki śpiewają u Skaldów, ich świdrujące głosy (zazwyczaj bardzo mocno wysunięte do przodu w miksie) są dla mnie zbyt natarczywe (choć też nie zawsze) i tyle, więcej do tego nie będę wracał (ciemniejsze barwy grupy wokalnej Partita na jednej z kolejnych płyt jak dla mnie sprawdzają się o wiele bardziej). W ogóle chciałem zostawić utwór Będzie kolęda cały na niebiesko, ale jednak się z tego wycofałem, bo po pierwsze wokalne intro jest kapitalne, a po drugie rozbroiło mnie odkrycie skąd Andrzej (świadomie czy nie) pożyczył melodyczną kulminację oj będzie będzie kolęda (k'lęda...) - kto wie? Proszę posłuchać piosenki The Hollies Peculiar Situation, chodzi mi o tytułowy zaśpiew z dokładnie takim samym echem: situation - uaaation... Dodatkowy smaczek stanowi dla mnie fakt, że przez inny jeden moment (a pod choinką - łeb schyla w dół...) Andrzej Zieliński wpada tu w dokładnie takie samo frazowanie jak Hollies w innym swoim utworze, Open Up Your Eyes, wydanym w lutym 1968, a więc Skaldowie nagrywając ten utwór pod koniec 1967 nie mieli prawa go znać! Jak by nie było, sama kompozycja jest świetna. Nie jestem tego taki pewien w przypadku zamykającej całość piosenki Czy jeszcze zdążę (muzyka: Henryk Klejne), utrzymanej zresztą w bardzo podobnym tonie. Ratuje ją bardzo przytomna aranżacja partii wokalnych, ale może album by się też świetnie obył i bez niej.
Jeszcze jeden zarzut. Nie wszystkie udały się na tej płycie partie gitarowe. Chodzi mi zwłaszcza o utwór Dwudzieste szóste marzenie, w którym nie udało się rasowo przesterować gitary Marka Jamrozego i do tego miejscami wypada ona z groove'u i to wszystko - wraz z bardzo nietrafioną barwą organów (Farfisa?) - obniża wartość wyśmienitej, zadziornej piosenki jako takiej. Na szczęście - znowu! - jest w zanadrzu wersja radiowa.
O co chodzi z tymi wersjami radiowymi? Po drugiej stronie żelaznej kurtyny wszystkie znaczące zespoły z lat 60-tych, od Beatlesów po The Move, nagrywały osobne wersje dla BBC. Zdaje się, że chodziło o sprawy licencyjne, w każdym razie od lat 90-tych te nagrania zaczęły się ukazywać na osobnych płytach i dostaliśmy dzięki temu sporo smakowitych wersji alternatywnych i nie tylko, bo Anglicy w radiu byli bardziej skorzy grać covery niż w studiu. Nie wiem jaka była filozofia osobnego nagrywania wersji radiowych przez wykonawców polskich, ale dzięki temu, że takowe są i od pewnego czasu nietrudno je znaleźć (choć nie na streamingach!), mamy w odwodzie nierzadko doskonałe wersje alternatywne.
Jeśli chodzi o Skaldów, to prawidłowość jest następująca: zazwyczaj wersje radiowe zagrane są z większym luzem i w bardziej oszczędnych czy surowych aranżacjach, co pewnie wynika nie tylko z ograniczeń technologicznych, ale i z tego, że są to po prostu wersje wcześniejsze niż te studyjne. Które są "lepsze" - to zależy od danej piosenki i oczywiście od oczywistych preferencji, ale jak dla mnie, zwłaszcza w przypadku płyty niniejszej, przynajmniej w trzech przypadkach to opracowania radiowe są tymi definitywnymi i już spieszę ze szczegółami.
Zaczynam od mojej jednak ulubionej piosenki - Sen dla mojej dziewczyny. Choć to ..wszystkie ptaki uważam za najlepszą k o m p o z y c j ę w zestawie, to radiowa wersja Dziewczyny jest jakaś wręcz natchniona. Przede wszystkim wokale są wtłoczone bardziej w tło i i ich ekspresja (zwłaszcza w przypadku Jacka) jest bardziej zachowawcza, teraz już wokaliści nie tratują łąki, ale wręcz nad nią płyną, jak we śnie... Nie wiem czy w jakiejkolwiek innej piosence udało się Skaldom wytworzyć taką jedność muzyki, tekstu i klimatu. Przy nieco szybszym tempie całości niż w wersji studyjnej, oniryczną osnowę tworzą tutaj dalekie, zamglone smyczki czasami opadające w psychodelicznych glissandach, na ich tle czasami błyskają triole Budziaszka lub przeszywa dziwnie zbolała wiolonczela (czyżby nie wierzyła, że się jednak odnajdą?) i lekko przecinające rytm gitary. I do tego dochodzą najbardziej chyba plastyczne w historii wokale Jacka, Andrzeja i (a jednak!) Alibabek. Mistrzowska interpretacja! Miałem szczęście usłyszeć tę wersję na składance pt. Ballady i od tej pory nie chcę żadnej innej.
Wspomniana Zawołam na pomoc wszystkie ptaki to kolejne mistrzostwo świata - i pod względem kompozycji, i aranżacji. Zaczyna się od uporczywego tematu granego unisono przez parę instrumentów (zainspirowanego polską muzyką ludową, ale z elementami melodyki orientalnej), który przechodzi w przedziwną zwrotkę o bardzo rozwartej melodii. To już nie są marzenia senne, ale proza damsko-męskich zmagań z nutkami wręcz szamańskimi, na szczęście to są nadal grzeczni Skaldowie i wiadomo, że tych ptaków na pomoc sobie magicznie nie sprowadzą. Ale melodia jest szorstka i taka też jest dolna harmonia Jacka w drugiej zwrotce, z obowiązkowymi rozwiązaniami "4 na 3", w ostatniej zaś zwrotce Jacek śpiewa o oktawę niżej niż Andrzej, co brzmi i drapieżnie, i desperacko. Na koniec trąbka obwieszcza... no chyba jednak porażkę... Między dwoma wersjami tej piosenki nie ma w tym przypadku większych różnic i nieco barokowa część środkowa wypada lepiej w studiu (więcej kolorów), ale ja jednak wybieram wersję radiową (znaną i z Ballad, i z Antologii) ze względu na większą ilość trioli trzydziestodwójkowych ochoczo wygrywanych przez Budziaszka raz na hi-hacie, raz na werblu.
Co do Dwudziestego szóstego marzenia, nawet Andrzej Zieliński przyznaje, że wersja radiowa (też na Antologii) bardziej udana - domorosłe przestery już na niej nie rażą, a gitary są ogniste i nie wypadają już z synchronu i wreszcie można skupić się na jak zawsze pierwszorzędnych harmoniach wokalnych (najlepsze w nieco góralskiej części środkowej) i dogadywaniu basu. Tekst Leszka Aleksandra Moczulskiego też jest bardzo zgrabny i całość musiała robić naprawdę wielkie wrażenie na młodzieży pod koniec lat 60-tych.
Oczywiście wszystkie te alternatywne wersje można znaleźć w wersji KAMELEONA, o tu:
https://www.kameleonrecords.pl/sklep/skaldowie/wszystko-mi-mowi-ze-mnie-ktos-pokochal-2013-remaster/
Oczywiście album Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał przyniósł trzy naprawdę żelazne hity, których wartość nie zależy już zupełnie od danej wersji. Piosenkę tytułową kojarzą chyba wszyscy (zapewne też dzięki temu, że nie raz użyto jej w reklamie) i raczej chyba wszyscy lubią i trudno się dziwić: i melodia, i tekst (znowu Wojciech Młynarski) są proste, ale nie banalne a do tego na wskroś skaldowskie (tym razem akord "cztery na trzy" figuruje dumnie w najbardziej kulminacyjnym punkcie utworu (że mnie ktoś pokochał DZI-IIŚ), a wieńczący całość durowy akord też robi swoje. Ale klasyczne rozwiązania do pełni głosu dochodzą dopiero w kolejnym utworze, "mozartowskim" Nie całuj mnie pierwsza. To jest już art rock pierwszej klasy, w dodatku "dworska" muzyka przepięknie przeplata się ze swojskim i domowym tekstem Osieckiej. Jaka szkoda, że nie możemy wysłuchać tego w stereo i musimy wysilać się, żeby dosłyszeć przepiękną partię smyczków w zwrotce... Doskonale słychać za to plastyczny fortepian, istny Tony Banks (który jednak do takiej swobody artykulacyjnej doszedł dopiero na płycie Wind and Wuthering...) Z kolei góralszczyzna w piosence Na wirsycku była posunięciem bardzo ryzykownym, ja ją jednak serdecznie kupuję, bo widać, że to po prostu smakowity pastisz i taki rodzaj humoru bardzo mi odpowiada, nie mówiąc o solówce gitary w podhalańskich skalach, cudo!
A to jeszcze nie wszystko, na niniejszym albumie można znaleźć jeszcze tajemniczy Zapomniany młyn z zupełnie niecharakterystycznymi dla Skaldów, wręcz awangardowymi rozwiązaniami wokalnymi (i pod względem harmonizacji, i artykulacji) i wspomniane wcześniej rozmarzone Sady w obłokach, no i popisy wokalne Jacka Zielińskiego w rozbuchanym Śpiewam bo muszę i zadumanym walcu Wspólny jest nasz świat... Czasem coś tam jeszcze zgrzytnie, czasem coś zirytuje, ale bez wątpienia jest to już całkiem dojrzały album całkiem dojrzałego, choć nadal młodzieńczego zespołu młodzieżowego.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym