środa, 22 listopada 2023

THE SEARCHERS - Sugar and Spice

(Pye Records)
What's the use of worrying? 

Sugar and Spice         
THE SEARCHERS                                                                   
              
1963

gatunek: Merseybeat, folk

najlepszy numer: może Hungry For Love?
best moment: wokal wspomagający w Ain't That Just Like Me 


Sugar and Spice * Don't Cha Know  * Some Other Guy * Farmer John  * One of These Days * Listen To Me * Unhappy Girls *  Ain't That Just Like Me * Oh My Lover * Saints and Searchers  * Cherry Stones * All My Sorrows * Hungry For Love  

* * * i 1/2

Nie minęły nawet trzy miesiące i już na rynku znalazł się kolejny album Searchersów. Tym razem nagrano go w trzy dni, ale generalnie formuła się nie zmieniła: do kolejnego numeru numer... yym tym razem 2, doklejono dwanaście wydawałoby się pomniejszych utworów z różnych katalogów głównie amerykańskich. Chłopaki wprawdzie w międzyczasie dostarczyli jakieś utwory na B-side'y i inne takie, ale już na pewno było wiadomo, że na polu songwritingu Einsteinami (przepraszam - Rodgersami & Hammersteinami) się nie staną. A może po prostu nie znalazl się w pobliżu ktoś, kto by im przystawił do skroni przysłowiowy pistolet? A nawet prawdziwy? Jak by nie było, piosenkę Sugar and Spice napisał im producent, choć ukrył się pod pseudonimem z uwagi ilość sugaru w cukrze.

To nie jest zła piosenka, choć rzeczywiście może odcina kupony (lub raczej paragony) od poprzednich Cukiereczków dla mej Słodziuni (hihi). Ja nawet ją lubię bardziej z uwagi na trójgłos w refrenie - pierwszy głos śpiewa Tony, górną harmonię zdobywa Mike, a który to delikatnie podbija od spodu? Chris? Jeszcze ciekawsza wydaje się - o dziwo - wersja niemiecka. Długo nie mogłem znaleźć w necie oficjalnego czy pół tłumaczenia i nawet pytałem native speakerów i nauczycieli języka o te süß and nakazoni, okazało się wszak, że to süßer noch als Honig! Yeah! Słowa w wersji niemieckiej układają się wszakże nieco inaczej niż w angielskiej pod względem rytmicznym i mimo że refren jest śpiewany tylko na dwa głosy i z drewnianym akcentem, ma w sobie coś bardzo wzruszającego, warto sprawdzić, np. na wydaniu rozszerzonym albumu firmy Castle: wersja mono + dodatki + wersja stereo.

Jak na debiucie, także tutaj teoretycznie mniej ważne utwory przewyższają swoją lokomotywę. Choć to oczywiście na wskroś subiektywne odczucie, chyba udanych utworów jest tu więcej niż na Meet the Searchers a i kiksów mniej. Chociaż trzeba też przyznać, że przez te dwa trzy trzy miesiące co do zasady zmieniło się niewiele: chłopaki nadal jeszcze pchają się w niepotrzebne udawanie amerykańskich rockersów i wyścigi z Beatlesami, podtrzask gdy ich największym walorem pozostaje klarowność brzmienia i garniturkość w podejściu. Do tego słychać chyba trochę większe roztrzepanie niż podczas sesji do płyty poprzedniej - Tony Jackson czasem śpiewa genialnie, ale czasem też chwiejnie, a nawet raz zapomina tekstu w Cherry Stones, czego producent - zapewne napawiony sukcesem swego słodkiego hitu - nie zauważył. Do tego wokaliści uparli się śpiewać częściej główne partie unisono - czasem wychodzi to swingująco i nonszalancko (Ain't That Just Like Me) a czasem niestety niechlujnie (Some Other Guy).

Na szczęście są też bardziej pozytywne nowinki. Przede wszystkim Sugar and Spice bardzo dobrze brzmi i to nawet w wersji stereo, co jak na rok 1963 jest sporym osiągnięciem, bo przypomnijmy, że Beatlesi nawet w 1965 potrafili wepchnąć wokale do jednej słuchawki a instrumenty do drugiej. Tutaj pomysł na rozstaw stereo jest realizowany konsekwentnie od pierwszego numeru do ostatniego: w prawym kanale bębny i bardziej zadziorna gitara McNally'ego, w środku wokale i bas, a po lewo nieco samotna gitara Pendera, co w tej układance było pomysłem najbardziej ryzykownym. Mike był dosyć szablonowym solistą a jego funkcje rytmiczne w niektórych utworach ograniczone zostały do dość zachowawczego pykania na strunach basowych. Mimo wszystko jednak nawet tak niedoskonała realizacja raczej się sprawdza, bo podział obowiązków między gitarzystów został dokonany i przeprowadzony bardzo dorzecznie i obaj zawsze trafiają w punkt, choć to John pozostaje w tym tandemie bardziej ognisty i nieprzewidywalny. O jego flagowym nieszablonowym "biciu' wspominałem już wcześniej, tutaj kontynuuje tę linię z powodzeniem, ale warto też zwrócić uwagę na oryginalne "schodzenie i wchodzenie" po półtonach w refrenie Cherry Stones. Szkoda tylko, że w dwóch folkujących utworach panowie nastroili się niespecjalnie precyzyjnie.

Tak, bardzo rzadko mi się zdarza podczas słuchania muzyki przenosić - świadomie - uwagę z miejscami nieciekawych kompozycji i całościowego oglądu na partie poszczególnych muzyków czy wokalistów. W przypadku zespołu Searchers bogato pomyślane aranżacje wręcz do tego zapraszają, tym bardziej, że na niniejszej płycie rozdzielenie wokali głównych i wspomagających między czterech śpiewaków jest już zupełnie nieprzewidywalne. Cieszy coraz śmielsze wykorzystanie wszechstronnych talentów Mike'a Pendera, nawet gdy jego partie hm recytowane (żeby nie powiedzieć: wzdychane) w Listen to Me brzmią nieco groteskowo i zagłuszają przyjemną solówkę.  Jednak już w takim One of These Days Pender brzmi równocześnie zadziornie i kojąco. Dziwny to zresztą utwór, z nieczytelnymi dośpiewami (tutaj pytałem z kolei o nie nauczycieli francuskiego, ale po sprawdzeniu oryginału okazuje się, że to po prostu turu-tu-tuła) i zupełnie bezsensownym wtrąceniem do refrenu słowa "Lord". Może niepotrzebnie dwie piosenki dalej odbywa się bardzo podobny w wyrazie utwór Unhappy Girls, zaśpiewany wprawdzie też świetnie, ale bardziej jednostronnie i chyba mniej autentycznie.

Doskonale brzmią za to dwugłosy Pendera i Jacksona, zarówno gdy to Ny śpiewa górną harmonię (Listen to Me, Cherry Stones, Hungry For Love) jak i gdy robi to Mike (Sugar and Spice). Najbardziej z tych czterech skądinąd bardzo udanych utworów lubię wieńczący album Hungry For Love, bo w nim po prostu wszystko najlepiej zagrało: i rozległy ambitus melodii, i harmonie, i nerwowy rytm gitary McNally'ego, i swingujace talerze Chrisa Curtisa. Dodatkowo dość prosty główny motyw gitary solowej Pendera brzmi zaskakująco nowocześnie, tak jakby był grany na gitarze dwunastostrunowej, choć zapewne mamy tu do czynienia ze "zwykłą" techniką oktawową. Ale 12-stringi nie będziemy musieli w dyskografii Searchers czekać specjalnie długo.

Być może najciekawszym utworem na płycie jest wzięty z repertuaru The Coasters (i znany też z debiutewnego singla The Hollies) utwór Ain't That Just Like Me. Aranżacja partii wokalnych jest tutaj już zupełnie kosmiczna - zwrotki śpiewają w trójkę unisono Chris na pierwszym planie, schowany za nim Tony i schowany za nim Mike. W refrenie wokaliści rozdzielają się na główny zaśpiew Chrisa i sekundujące mu chórki pozostałych chłopaków. Ale to nie chrapliwy i gardłowy wokal Curtisa najbardziej tu olśniewa tylko górujące nad nim dogadywanie Tony'ego. Jego partie każdorazowo zapierają mi dech w piersi, bo są niesamowicie trafione i brzmieniowo, i intonacyjnie. Jackson wyśpiewuje tu życiówkę i aż się dziwię, że po odśpiewaniu tego utworu w Ed Sullivan Show jakieś miljony słuchaczek nie odpowiedziały na jego zaklynanie don't you want to love me too gromkim acz amerykańskim: Oh yeah, Tońko! Pojedziemy z Tobą do Liverpoolu słuchać twój nastympny albjum!

Chris i Mike robili chór.
- To kot w butach - mówili. - I Tomcio Paluch.

Śmiem twierdzić, że to najlepsza partia wokalna nie tylko na tej płycie, ale może i w całym roku 1963.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym