niedziela, 26 listopada 2023

It's THE SEARCHERS

(Pye Records)
Don't throw your love away-ay  

It's         
THE SEARCHERS                                                                   
              
1964

gatunek: Merseybeat, folk, pop, rock'n'roll

najlepsze numery: This Empty Place, Needles and Pins
best moment: wielogłosy w Don't Throw Your Love Away 


It's In Her Kiss * Glad All Over * Sea of Heartbreak * Livin' Lovin' Wreck * Where Have You Been * Shimmy Shimmy * Needles and Pins-a * This Empty PlaceGonna Send You Back to Georgia  * I Count the Tears * Hi-Heel Snickers * Can't Help Forgiving You * Sho' Know a Lot About Love  * Don't Throw Your Love Away  

* * * 

W tagzwanych "internetach" mówi się czasem o tej płycie jako o "najlepszym" albumie The Searchers. No yyyy, hm, jagby to rzec... Dla mnie - trochę niespodziewanie - okazało się, że jest bodaj najgorszy. (Niech mi tu pan nie hmyka - powiedział dyrektor Marczak). Tak, to tutaj można znaleźć najbardziej rozpoznawalny po latach utwór tego zespołu. Ale też jest tu parę takich klunkrów, których po prostu nie mogę dosłuchać do końca. To znaczy... oczywiście mógłbym, bo nie ma w nich czegoś znowu nie wiadomo jak szpetnego, ale... po co? Po co? 

(Niech mi się tu pan nie po ci - dorzucił pan Samochodzik).

To rzeczywiście mogła być płyta nawet pięciogwiazdkowa. Zespół jeszcze bardziej urozmaicił i uszlachetnił brzmienie: w niemal połowie kawałków pojawiło się pianino (i to nie jakoś debilnie rokendrolowe, ale głębokie, czasem niemal posępne i czasem niemal intymne), a także słychać kastaniety i odważniejsze gitary akustyczne, nawet w partiach solowych. Jeszcze mniej przewidywalnie zrobiło się w partiach wokalnych, choć tutaj akurat to słodko-gorzka nowinka: z jednej strony zadziwił Chris Curtis, który do swojej chrapliwej, gardłowej stylistyki dorzucił barwy zaskakująco aksamitne i kojące (Where Have You Been, This Empty Place); z drugiej strony ten sam Chris Curtis okazał się wyjątkowo toksyczny wobec Tony'ego Jacksona, którego dobrze słychać tylko w paru utworach (główny wokal tylko w Sho Know... oraz chórki w Shimmy i I Count the Tears)... No ale jak miało go być słychać skoro "zapominano" powiadomić go o terminach sesji nagraniowych?

Istotnie, zasłużony przebój Needles and Pins jest standardem niezwykłej urody, udanym tak bardzo, że nawet niedociągnięcia wykonawcze typu piszczący pedał od stopy i niechlujny overdubbing (just how to say pleaze/z and get down on my kneez/z) dodają mu smaku. Niezapomniany jest oczywiście i główny motyw gitarowy (ponownie brzmi jakby był grany na 12-strunowcu, ale ponoć jednak nie!), i to słynne pinz-a (Mike Pender wspominał kilka lat temu, że nadal ludzie krzyczą do niego na ulicach czy na backstage'u "Hey Mike! Pinza!" - tak się wszystkim wryło), no i niebywale dobitna melodia. Bardzo szkoda, że zespół nie wykorzystał tego utworu jako podstawy do jakiegoś bardziej konsekwentnego ataku stylistycznego - Needles and Pins na tej płycie wyglądają trochę jak wypadek przy pracy.

Nie znaczy to, że w innych klimatach The Searchers wypadają gorzej, o nie. Wprawdzie cały album wygląda trochę tak jakby chłopaki przez cały czas szukali po omacku swojego brzmienia, ale folk-rockowy jangle z Needles and Pins nie jest jedyną ciekawą nowinką. Bardziej charakterystyczny w całościowym oglądzie poczynań zespołu wydaje się utwór I Count the Tears, bardzo urocza i bezpretensjonalna pop-rockową śpiewanka, która wydaje mi się najbardziej autentycznym fragmentem płyty, może dlatego, że najbardziej przypomina oryginalne popisy Curtisa i spółki, które to coraz śmielej umieszczali na drugich stronach singli i czwartych stronach czwórek (tutaj niestety wszystkie 14 utworów nadal pochodzi z cudzych katalogów). Jeszcze ciekawszy jest otwierający drugą stronę płyty utwór This Empty Place - zaskakuje on nieco kanciatą ale fascynującą melodią świetnie wygraną przez Curtisa, ten nagły skok w dół całą oktawę w otwierającej linijce jest wręcz... awangardowy, a dalej nie jest wcale gorzej. Świetna kompozycja, która jakoś przypomina mi także wyprzedzające swój czas What You're Doing, tylko album Searchersów był nagrywany niemal rok wcześniej!

Niestety po tak sycącym początku, strona B albumu miarowo utyka w mieliznach odgrzewanych rock'n'rollowych kotletów, z których zdecydowanie najgorsza wydaje mi się śpiewana przez Johna McNally'ego Hi-Heel Sneakers. Niezbyt mu się trafił szczęśliwy debiut wokalny (no, wcześniej zaśpiewał tylko piorunującą linijkę now looka here w Farmer John). Jak to się mogło stać, że zespół tak energetyczny i rozbrajający na scenie dał się zaprowadzić w tak wsteczne i szarobure koleiny? Zupełnie bez dystansu to jest śpiewane niestety... Po piosence Johna następuje rzewne Can't Help Forgiving You i niewiele lepsze Sho' Know a Lot About Love i człowiek naprawdę zaczyna tracić ochotę do życia.

Ten ostatni numer dodatkowo straszy wyjątkowo głupim tekstem i niestety nie jest to na tej płycie przypadek odosobniony. "Jeśli chcesz się przekonać czy naprawdę kocha, sprawdź jak się całuje"... "Tylko twoje objęcia mogą wypełnić tę pustkę"... To tylko wierzchołek góry zażenowej... Zapewne płyta It's the Searchers nie różni się pod tym względem znacząco od wielu rówieśniczek, ale to akurat tutaj zwróciłem uwagę na to ile się tu w tekstach nagromadziło banału i zwykłych głupot. Szkoda, bo The Searchers zawsze wydawali mi się mądrzejsi od takiej sztampy.

Na szczęście na Sho' Know a Lot About Love album się nie kończy i Tony Jackson dostał szansę, żeby ukłonić się swoim fanom w bardziej godny sposób. Mam nadzieję, że słychać go w chórkach wieńczącego płytę utworu Don't Throw Your Love Away, który okazał się być trzecim i ostatnim singlowym numerem 1 zespołu The Searchers (Jackson zaśpiewał potem jeszcze na singlu Someday We're Gonna Love Again i opuścił nadąsany grupę w lecie 1964 roku). Na moje ucho wokale w tym utworze zostały rozmieszczone w sposób następujący: w lewej słuchawce Mike i nad nim górna harmonia Chrisa, w prawej słuchawce inny Mike i nad nim górna harmonia Tony'ego (w przedostatniej zwrotce linijkę don't throw your love away falsety/tenory śpiewają nieco inaczej). Dodatkowo w kulminacyjnym momencie zwrotki jeden z Mike'ów przechodzi na dolną harmonię, co przynosi niesamowite nasycenie soniczne, a przecież jest jeszcze część środkowa z niezapomnianą "orientalną" wstaweczką gitarową. No, przynajmniej nie ma wstydu na koniec.

Co tu by napisać na koniec na pocieszenie?

Miej Serczers i patrzaj w Serczers!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym