środa, 29 listopada 2023

The SEARCHERS - The Pye Anthology 1963-1967

...and I know I'm the one you really lo-o-o-o-ove...

The Pye Anthology 1963-1967         
THE SEARCHERS                                                                   
              
2000

gatunek: folk rock, Merseybeat, pop, baroque pop, psychedelic pop 


najlepsze numery: Goodbye My Love, Take Me For What I'm Worth i pełno innych
best moment: dwugłosy w Goodbye My Love 


Sweets for My Sweet * It's Been a Dream * Ain't Gonna Kiss Ya * Alright * Farmer John * Love Potion no. 9 *Where Have All the Flowers Gone * Since You Broke My Heart * Sugar and Spice * Saints & Searchers * Don't You Know * Listen to Me * Hungry for Love * All My Sorrows * Hungry for Love  * Needles and Pins * Saturday Night Out * Don't Throw Your Love Away * I Pretend I'm With You * This Empty Place * I Count the Tears * Sho' Know a Lot About Love * Can't Help Forgiving You * Where Have You Been * Someday We're Gonna Love Again * No One Else Could Love Me * The System * When You Walk In the Room* I'll Be Missing You * What Have They Done to the Rain * This Feeling Inside * Goodbye My Love * Till I Met You 

Everybody Come and Clap Your Hands * If I Could Find Someone * Magic Potion * I Don't Want to Go On Without You * Till You Say You'll Be Mine * Goodnight Baby * Bumble Bee * He's Got No Love * So Far Away * I'm Never Coming Back * Too Many Miles  * Take Me For What I'm Worth * Don't You Know Why  * Each Time * Be My Baby * Does She Really Care For Me  * I'm Your Loving Man * Take It Or Leave It * Don't Hide it Away * Have You Ever Loved Somebody * It's Just the Way (That Love Will Come and Go) * Popcorn Double Feature * Lovers * Western Union * I'll Cry Tomorrow * Second Hand Dealer *Crazy Dreams

* * * * *

The Searchers byli zdecydowanie zespołem bardziej singlowym niż długogrającym i samo zestawienie albumowe nie oddaje - na szczęście - sprawiedliwości mimo wszystko wszechstronnym talentom chłopaków. Najlepszym uzupełnieniem dla dużych płyt mogłaby być wydana dwa lata temu składanka A & B Sides, problem (dla niektórych) w tym, że nie ma jej na Spotifajach. Opiszemy tu zatem - my rifle, my pony & me - dwupłytowe wydawnictwo z przełomu wieków obejmujące wszystkie single Searchersów dla wytwórni Pye i bogaty (choć nie idealny) wybór "album tracks".

Do pewnego momentu przebojowe single naszych drogich Liverpoolczyków wchodziły na tracklisty katalogowych albumów, choć i tutaj znaleźć można irytujący wyłom - na drugiej stronie debiutanckiego singla znalazła się dość przyjemna piosneczka autorstwa perkusisty Curtisa pt. It's Been a Dream, która jednak na Meet the Searchers się nie znalazła. Wielka szkoda, bo choć numer nie jest jakoś wiekopomny, to w ujmujacy sposób bez wysiłku trafia w autentyczny, melodyjny acz nieco mięczacki ton, przez co jest o wiele bardziej przekonujący niż wiele z tych nieszczęsnych wczesnych przeróbek. Mniej więcej na wysokości albumu It's the Searchers single i albumy zaczęły się już mocno rozjeżdżać zarówno jeśli chodzi o wybór materiału jak i jego jakość artystyczną. Pół roku po wydaniu albumu Take me For What I'm Worth w okolicznościach równocześnie dramatycznych i groteskowych z zespołem pożegnał się Chris Curtis i do końca roku 1967 Searchersi wydawali już wyłącznie single i to coraz chętniej z autorskim materiałem, po czym zmienili wytwórnię kończąc "złoty" czy tam "klasyczny" okres działalności. 

Niniejsza składanka zawiera aż 60 utworów z tych czterech-pięciu lat, w przeważającej większości - świetnych. Wiadomo, że to nie jest poziom Beatlesów czy choćby Simona i Garfunkela, choć nawet tutaj można by się zastanowić na ile "wsteczność" Searchersów jest kwestią mitologii, która z definicji dotyka spraw pozamuzycznych. Może chłopaki nie miały po prostu szczęścia do powiedzmy jakiegoś sławnego reżysera, który wykorzystałby któryś z ich szlagierów i dał mu drugie życie? Może takie Robbie Williams powinien był coś skowerować? A może to sami muzycy przyczynili się do rozwodnienia własnego mitu plując nierzadko w swoje własne gniazdo i sabotując wzajemnie swoje poczynania w dwóch równoległych odłamach zespołu? A może właśnie jest tak jak być powinno - piosenkę Needles and Pins mniej więcej każdy zna i to wystarczy?

No jednak nie... Na dwóch omawianych płytkach jest co najmniej 10 piosenek przynajmniej dorównujących poziomem artystycznym wspomnianemu utworowi. Pomijając te znane już z dużych płyt, należy przede wszystkim wymienić utwór Goodbye My Love. Ten akurat doczekał się kilku coverów, ale mało znaczących, może to i lepiej? Choć napisany przez zewnętrznych songwriterów (i to amerykańskich!), wydaje się wręcz stworzony dla The Searchers, którzy uczynili z niego rzec na wskroś europejską i... kosmiczną. Niejaki Brian Epstein postawił nań duże pieniądze wieszcząc mu pierwsze miejsce na listach i mocno się przejechał, gdyż utwór doszedł "tylko" do miejsca czwartego. Teraz to już nieważne. Piosenka jest niesiona przez dwugłos Mike'a Pendera i Chrisa Curtisa, którzy wyśpiewują zbolałe melizmaty jako żywo przypominające chorał gregoriański, potem łączą się w unisono by znowu się rozdzielić, wszystko w imię załatwienia niby trywialnej sytuacji damsko-męskiej, ale jak słychać jest ona nadspodziewanie wielkiego kalibru. W dziwnej pod względem harmonicznym części środkowej główny wokal należy do Curtisa, któremu zdaje się ni stąd ni zowąd zaczyna towarzyszyć Frank Allen (ten trzeci?) - i melodia, i progresja tej części faluje i finalnie opada, niemalże w jakąś otchłań. I wtedy utwór zatrzymuje się na jakieś dwie sekundy (w 1965 to musiało brzmieć jak wieczność!)... i powraca, już w bardziej zdeterminowanym tonie, choć jeszcze pod koniec, po słowach it hurts me so inside to say goodbye melodia zatacza niespodziewanie jeszcze jedno koło wybuchając w kolejnym goodbye... No i już po wszystkim, do wyciszenia (i literalnego, i psychologicznego)... Nie wyobrażam sobie lepszego tandemu do wyśpiewania tak katarktycznego utworu niż Pender i Curtis, których flagowe bary(tenory) zabrzmiały tu naprawdę rozdzierająco.

Uff. Cóż tam poza tym? Jest tu i kolejna piosenka w nastroju Needles and Pins, kompozycji Jackie deShannon. Nazywa się When You Walk In the Room i srebrzy się podobnej jakości motywem gitarowym (nareszcie 12-strunowa gitara!), śpiewają ją wyjątkowo zgodnie i wyjątkowo ogniście (choć nadal w nieskazitelnych mundurkach) Pender i Allen, szkoda że ta zgoda przetrwała tylko 20 lat. (A może AŻ 20 lat?) Jest też kolejny utwór napisan kobiecą ręką - Someday We're Gonna Love Again, ze świetnym tekstem pełnym nadziei i ryzykownym, acz na szczęście trafnym trickiem aranżacyjnym, polegającym na tym, że melodia na tytułowej linijce jest zamarkowana "mentalnie", a tak naprawdę wyśpiewywana jest w tym momencie tylko dolna i górna harmonia. Zrobili tak i Stonesi w studyjnej wersji The Last Time, a Searchersi chcieli mieć własne Last Time i Chris z Mike'em napisali na jego kanwie utwór He's Got No Love, który niestety położył bardzo niezgrabny tekst, co nie umniejsza ani pełnego kunsztu motywu gitarowego, ani dostojnej i nienagannie zharmonizowanej melodii... Z kolei nadal folk-rockowy, ale już niemal zupełnie pozbawiony beatu (Chris gra tu tylko na bongosach) szlagier What Have They Done to the Rain rozwija się niby szablonowo bez refrenów nabierając coraz to nowych warstw... tylko na sam koniec utworu orkiestra niespodziewanie wygrywa cudną jednotaktową melodię, która nie ma nic wspólnego z wyśpiewanymi właśnie zwrotkami, a nie sposób sobie tego utworu bez tego zwieńczenia wyobrazić! Jest jeszcze w zanadrzu kolejny sequel Needles and Pins pt. When I Get Home znowu z ryzykownymi rozłożystymi melodycznymi kulminacjami, ale też z zupełnie nieoczekiwaną modulacją i ostatnim akordem zupełnie od czapy. Jest się w czym zasłuchać. 

Nie zapominajmy o stronach B tych piękności, coraz chętniej i śmielej podpisywanych przez samych członków zespołu. Takie Till I Met You pożycza aranżację z Beatlesowej And I Love Her, ale szlachetna melodia Johna McNally'ego jest oryginalna i przykuwająca uwagę, a wykonanie jeszcze bardziej szlachetne niż zazwyczaj (tylko - znowu - ten tekst: I used to read about the world's great poets... and the artists too... Brrr... O czym nam to przypomina? Aaa już wiem: o swoich kłopotach... i zmartwieniach te-e-eż... Na szczęście po angielsku wszystko ujdzie i nie ma sprawy.

(I problemu też.)

Pierwszym singlem Searchers bez Chrisem Curtisem za bębnami była niezbyt porywająca przeróbka niezbyt porywającego numerów Stonesów Take It Or Leave It. Ale na drugiej stronie tego singla znalazła się zaskakująco dojrzała kompozycja Don't Hide It Away (Pender/Allen/McNally) w rytmie walca, z odważnie wyeksponowaną partią fortepianu, kolejna gorzka medytacja na temat rozstań. Dobrze wróżyła na przyszłość, tym bardziej, że zamiennik Curtisa, niejaki John Blunt, miał bardziej osadzone uderzenie ale paradoksalnie też rwał się do wręcz barokowych spiętrzeń a la Keith Moon, co niby dobrze wróżyło na majaczącą na horyzoncie psychodelię. Rzeczywiście, kolejny singiel Have You Ever Loved Somebody (tym razem autorstwa The Hollies) ponownie należy do najbardziej udanych utworów w dorobku Searchersów, mimo że Curtis mocno sarkastycznie wypowiadał się o grze jego następcy. Tym razem oprócz jak zawsze nieskazitelnych harmonii wokalnych zalśniła nadspodziewanie ostra gitara McNally'ego, która przyprawiła piosenkę o trafną (w kontekście tekstu) szczyptę dziegdziu. I tutaj wykwintna autorska strona B (It's Just the Way...) trzymała poziom, niestety kolejne single, już z roku 1967, nie przyniosły zespołowi spodziewanych sukcesów ani artystycznych, ani komercyjnych, mimo że nie można ich nazwać nieudanymi. Chyba były po prostu zbyt zachowawcze pod względem brzmieniowym w tych narkotycznych czasach. Może to i dobrze.

Sześćdziesiąt utworów to absolutnie nie jest mało, ale może trochę zabrakło w tym wyborze choćby jednego rarytasu. Mogłaby być nim np. natchniona wersja alternatywna I'll Be Doggone z wokalem Curtisa, albo może jakieś żywiołowe wykonanie radiowe lub koncertowe. Ale nie ma co zbytnio narzekać, jedynym rażącym przeoczeniem jest tu brak utworu Ain't That Just Like Me. Mimo wszystko The Pye Anthology 1963-67  wydaje się najlepszym wprowadzeniem w Searchersów świat.



A jeśli ktoś preferowałby jeszcze większe formaty, można tu polecić box pt. Hearts in Their Eyes. Tym razem na 4 płytach CD zebrano aż 120 utworów i rzeczywiście jedynym problemem tego wydawnictwa jest poczucie przesytu. Wybór singli i "album tracks" jest bezbłędny (yeah, I'll Be Doggone w wersji "prawidłowej"), a obok nich mamy tutaj wczesne wersje koncertowe, solowe wyczyny Jacksona i Curtisa po odejściu z zespołu, jeden istotnie rarytasik (alternatywne podejście do Someday We're Gonna Love Again) a nawet fragmenty wywiadów z epoki. Co więcej, historia zespołu nie kończy się na tym wydawnictwie na odejściu The Searchers z wytwórni Pye, co sprawia, że wreszcie można oficjalnie posłuchać/ściągnąć sobie niesamowity utwór Umbrella Man, w którym zespół próbował jakoś zahaczyć o psychodelię (no, raczej wytwórnia niż zespół, bo w podkładzie zagrali tym razem muzycy studyjni). Niestety spośród 23 utworów na płycie nr 4 mogę polecić niestety tylko dwa - niespodziewanie rockowy Don't Shut Me Out oraz Love's Gonna Be Strong, być może jedyny zacny utwór z okresu próby powrotu zespołu do łask publiczności na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.

Nie polecam za to składanki The Farewell Album / The Greatest Hits & More, wydanej w roku 2019, gdy zespół oficjalnie zakończył działalność (jak się okazało - nie do końca). Z tym razem pięćdziesięcioma utworami ze złotego okresu wybranymi lekko stronniczo (Hi-Heel Sneakers? Rili?) przemieszano tutaj kilka produkcji obecnego składu ze Spencerem Jamesem jako głównym wokalistą, o których dyplomatycznie zamilczę, choć samym muzykom życzę jak najlepiej.

Na rok następny The Searchers zapowiedzieli kolejną "ostatnią" mini-trasę pod nazwą Thank You Tour 2024.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym