czwartek, 27 lipca 2023

THE MOVE - Shazam!

(Regal Zonophone)/Wikipedia
 she stills means all the world to me, you know she does

'Shazam'                          
THE MOVE                                                                   
              
1970

gatunek: rock, hard-rock, progressive,  
najlepszy numer: Fields of People
best moments: kaskady gitar w Fields of People i wszelkie wielogłosy

Hello Suzie * Beautiful Daughter * Cherry Blossom Clinic Revisited Fields of People * Don't Make My Baby Blue * The Last Thing On My Mind * [+ bonusy]

* * * i 3/4 

Przez te dwa lata od wydania pierwszej płyty zarówno naokoło The Move jak i wewnątrz zespołu pozmieniało się niemal wszystko. Zespół wprawdzie zaliczył swój jedyny w historii hit numer 1 (Blackberry Way), ale nieudana trasa po Stanach i rozliczne napięcia przełożyły (a raczej: przełoumarły) się na zmiany w składzie i stylistyce zespołu. Te drugie najlepiej obrazuje odkopany w sumie nie wiadomo po co utwór Cherry Blossom Clinic, który z psychodelicznego (a nawet psychiatro-delicznego) straszydełka przerodził się w utwór właściwie hard-rockowy, do tego rozbudowany o do bólu humorystyczne wstawki od Bacha do Czajkowskiego. No i ten nadzwyczaj płodny band z różnych powodów przedstawił na swoim sofomorskim albumie tylko sześć utworów, i to jest tej płyty słabość największa - absolutnie obysześć jest za długich, po prostu.

Nawet nie chodzi o to, że tylko stronę A tym razem napisał Roy Wood (w tym zresztą dwa kotlety zostały odgrzane, utwór Hello Susie wydal wcześniej zespół Amen Corner). Covery ze strony B zostały dobrane dorzecznie i wykonane - miejscami - podniebnie, czy nawet podtakbtak, żeby trochę przysporzyć tej płycie pozytywnych wajbsów, które latają w za mało tu piosenkach. Cóż z tego, że Fields of People olśniewa aranżacyjnymi fajerwerkami, skoro jest po kiego grzyba rozwleczony do dziesięciu minut, z których ostatnie trzy przepadają na jakąś pseudo-ragę rodem z nadplutych przedmieść Birmingham. Nie inaczej jest z resztą utworów, w każdym z nich jest coś grubo lub chudo niepotrzebnego, nawet niezmiernie urocza Beautiful Daughter jest ozdupiona wstawkami gadanymi, niby ankietą uliczną, która też powtórzona jest na stronie B, co niby daje wrażenie "concept-albumu". Taki concept album mógł jednak napisać tylko niejaki Erich von Dänikąd, hłe hłe.

Gdyby te utwory miały wszystkie po dwie, trzy minuty i gdyby uzupełniono je singlowymi perełkami typu wspomniane Blackberry Way, Curly czy Omnibus, album miałby u mnie niechybnie pięć gwiazdek, bo to nie jest tak, że zespół zatracił wszystkie swe talenta. Co więcej, wiele odjechanych walorów ciągle tutaj lśni, zwłaszcza niespodziewanie jak na takie ucholiczności podnoszącej na duchu pieśni (no właśnie, szkoda że nie "piosence") Fields of People, która przez gburowate dogadywania z offu odziera oryginał amerykańskiej formacji Ars Nova z pseudomistycznego patosu. W Last Thing On My Mind zespół ponownie rozmieszcza trzech głównych wokalistów w w zupełnie nielogiczny i genialny sposób, z kolei znów hard-rockowe Don't Make My Baby Blue to ujmujące pożegnanie z zespołem Carla Wayne'a, swym matowym barytonem wyciągnął tu naprawdę zapierające dech w piersiach górki. Cóż, oba te utwory ciągną się przez sześć i siedem minut i naprawdę nie ma ku temu wystarczających przesłanek, bo przy wszystkich swoich talentach nasi koledzy po prostu nie byli porywającymi instrumentalistami. 

(A może to tylko znak czasów i mojego znudzenia miliardami utworów dostępnych na skinienie dłoni? A może to jednak zespół miał rację i trzeba zaopatrzyć się w winyl, wyłączyć wszystko inne i zanurzyć się w tych dźwiękach?

Nieee...)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym