sobota, 11 grudnia 2021

COLDPLAY - In My Place

 

Tie yourself to a mast
it's now, or it's never

In My Place
COLDPLAY                                                                   
              
2002

gatunek: rock, pop-rock, post-brit pop
najlepszy numer: I Bloom Blaum
best moment: refren One I Love

 In My Place * One I Love  * I Bloom Blaum


* * * * *

  To najprawdopodobniej będzie jedyny singiel na niniejszej stronce z recenzjami, ale nie może go tu zabraknąć, skoro znajdują się na nim moje dwa najbardziej ulubione utwory zespołu Coldplay... Nie pierwszy i nie ostatni raz gdy o tym piszę, ale subiektywiście nigdy dosyć pisania o tym co nieoczywiste. Nie oczy wiste zatem, ale uszy na pewno: na singlach Coldplaya, przynajmniej tych wczesnych, są poukrywane piosenki lepsze niż na oficjalnych albumach. Tako rzecze i oceani Wasze dziwadło.

Szybko uporajmy się z flagowym utworem z tego krótkiego wydawnictwa. Sam utwór In My Place, choć w zasadzie w niczym mi nie przeszkadza, nie wywiera też na mnie żadnego wrażenia. A może powinien, pływa sobie przecież uroczo w melotronowym osoczu, a ten instrument zawsze powoduje drżenie mojego serca. Cóż, nawet od tak świetlanej reguły są wyjątki. No nic na to nie poradzę, na rozum wszystko się tu zgadza: w miarę wyrazista melodia, ładne harmonie, zatrzymania i wyciszenia... I nic. Pokiwam zatem głową w uznaniu dla zespołu za wsteczne brzmienie i przechodzę dalej, bo dalej już na tej płytce wszystko mnie elektryzuje.

Nie wiem dlaczego utwór One I Love nie wszedł na drugi album Coldplaya, skoro był z powodzeniem odgrywany na trasie ów album promującej. Czyżby wydawał się chłopakom zbyt rockowy? Istotnie, nie ma tu zbyt dużo popu, już nie mówiąc o zwykle kojarzonej z tym zespołem pewnej cukierkowatości. Są za to niesamowicie chrupkie gitary, ciekawy w sumie patent, bo one są chropowate, ale zupełnie nie "brudne" (zdaje się, że te ważniejsze, rytmiczne partie gra właśnie Chris na Rickenbackerze). Gitary są niesione przez absolutnie prosty rytm perkusji, ale to wszystko jest tak niecharakterystyczne dla tego zespołu i jest między tymi dźwiękami tyle przestrzeni, że słuchacz może mieć wrażenie, że wręcz płynie w powietrzu popychany przez uczucia wymienione w tytule. Już po pierwszym zerknięciu w tekst dokładnie widać (a i bez zerkania dokładnie słychać), że to nie jest uczucie spełnione, owszem, bliskie spełnienia, ale sytuacja zmierza ku jakiemuś wyjaśnieniu, bo wszystko już tak nabrzmiało, że nie można dłużej tego nieść samemu. "It's now or it's never", słyszymy w drugiej zwrotce i już wiadomo czym to się skończy, bo stawianie tak ulotnych piosenek na ostrzu noża nigdy dobrze nie wróży.  Przedtem jeszcze była próba pogłębienia spraw: "tie yourself to a mast", no ja tu znowu widzę krzyż, ale chyba taki bez zmartwychwstania (w sumie ciekawe dlaczego...) Drugi refren jest troszkę inaczej zbudowany niż pierwszy i ta nieforemność jeszcze bardziej uwypukla nietrafność tych wszystkich sercowych wypluwów, choć nadal unosimy się nad chodnikiem. Ale nie na długo, utwór nie wytraca tempa, ale gdy powoli kończą się partie śpiewane, zostają tylko coraz bardziej ulotne i dalekie partie gitarowe i coraz bardziej wytężone zaśpiewy czy też bardziej skrzeki you're the one I love... Przeżyłem kiedyś ten utwór dość dobitnie na własnej skórze, więc pewnie słyszę w nim daleko więcej niż w nim naprawdę jest, ale co tam, pozostaje on dla mnie jednym z bardziej frapujących opisów miłosnej porażki, takiej, która wzięła się znikąd, albo z głupiego błędu, bo przecież drive był taki przekonujący.

I Bloom Blaum jest już śpiewany z pozycji grobowych, bo wszystko się już wyjaśniło, wyjaśniło "na nie". Jest tu jeszcze trochę samooszukiwania, bo jakże ona ma in the dead of night mu powiedzieć, że jednak będzie jego, skoro on śpiewając te słowa nie patrzy jej w oczy tylko patrzy w tych oczu w s p o m n i e n i e. Zadawane jej w drugiej części piosenki pytania, a nawet prośba, żeby ona mu zadała pytanie dla kogo śpiewa, są czysto (a nawet w pewnym sensie "brudno") retoryczne. A wszystko to rozgrywa się na delikatnym, p a s t o r a l n y m podkładzie dwóch mocno przestrojonych w dół gitar akustycznych, tak jakby śpiewak robił wszystko żeby tylko bardziej nie zaognić tych spraw, albo żeby ten smutek jednak nie spadł na ziemię, bo a nuż uda się to wszystko zostawić w chmurach i pójść dalej? Niewiarygodne, że ta piosenka trwa tylko 2 minuty 11 sekund, bo jest pojemna jak niejedna cała strona A Pink Floydów. 
 
Tu akurat bardzo dobrze, że ten utwór znajduje się na całkowitych obrzeżach dyskografii tego bandu i nawet niektórzy zaawansowani fani nie mają pojęcia o jego istnieniu, bo można się w nim bezszelestnie rozpłynąć i zniknąć.

Opowiedziałem Państwu o moim ulubionym singlu zespołu Coldplay. Prawdopodobnie w tych piosenkach tak naprawdę nie ma nawet połowy z tych rzeczy, które w nich usłyszałem. Ale chyba mi wolno, nie? I chyba mi szybko, tak?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym