piątek, 12 lipca 2019

BLUR - Modern Life Is Rubbish





She's a well wisher and she wishes you well
Wish away, wish away...

Modern Life Is Rubbish
BLUR
1993

gatunek: brit-pop, rock, alternative
najlepszy numer: każdy z serii sześciu numerów na otwarcie
best moment: zatrzymania w Oily Water

For Tomorrow * Advert * Colin Zeal * Pressure On Julian * Star Shaped * Blue Jeans * Chemical World/Intermission * Sunday Sunday * Oily Water * Miss America * Villa Rosie * Coping * Turn It Up * Resigned /Commercial Break

* * * * i 3/4


Głupio byłoby zmarnować TAKI tytuł i TAKĄ okładkę i istotnie zespół Blur wykorzystał sprzyjające i przede wszystkim niesprzyjające wiatry i nagrał album nie tylko przełomowy z własnej perspektywy, ale też i ważny dla rozwoju brytyjskiej pop-kultury (jeśli oczywiście przyjmiemy, że po Beatlesach można było tu wnieść coś istotnego, a tak tu sobie prowokuję, żeby zwiększyć klikalność...) Od razu ustalmy jedno czy nawet dwa: płyta Modern Life Is Rubbish nie jest doskonała, jest za długa i nie do końca dobrze skompilowana, o czym przekonuje dodatkowy dysk wydania "deluxe". Bezsprzecznie może jednak dostarczyć niemałej przyjemności nawet tym, którzy wzdrygają się na dźwięk określenia "brit-pop". Ale cóż to właściwie jest "brit-pop"? To nie jest zresztą bardzo popowa płyta, a na pewno niezbyt przyjemna.

O jakim tu mowa przełomie? Na niniejszej płycie zespół Blur wymyślił, jeśli nie nowy podgatunek muzyki pop, to przynajmniej własny, wyrazisty styl. Nowe najlepiej widać w tekstach, ale w samej muzyce też zdołał narzucić własny ton i kolor. Z wczesnych płyt ta akurat jest w najmniejszym stopniu zanurzona w klasyce i najwięcej jest tu stylistycznych sprzeczności. Zamiast ukrytej osiemdziesiony dostajemy zagęszczone gitarowe post-punkowe faktury, ale śpiew Albarna bywa jeszcze bardziej łagodny niż na debiucie. Wielogłosy zdecydowanie przekształciły się z harmony vocals w bardzo bogate backing vocals, ale melodie na pierwszym planie, oparte nierzadko na zawiłych progresjach, bywają miejscami kompletnie nieprzejrzyste. Dobrym przykładem jest tu otwierający całość For Tomorrow, którego zaraźliwy refren la-la la-la-la miesza się z rwaną i nieco kanciatą melodią zwrotki, ale właściwie cały album jest jednocześnie przebojowy i anty-przebojowy, a do tego jeszcze boleśnie jednorodny i ciężki, mimo że w piosenkach pełno jest zwrotów i zawieszeń akcji dozowanych przez tych młodzianów z zaskakującą dojrzałością.

Te wszystkie opozycje dobrze rezonują w bogato utkanej warstwie słownej - dopiero tutaj musi pojawić się kontekst kinksowy, choć nie wyczerpuje on tematu, czy raczej tematów. Damon Albarn niczym Ray Davies rozpisuje swoje kotłujące się emocje na wiele wymyślonych postaci, ale rezultat jest bardziej złożony niż wymowa jakiejkolwiek płyty Kinks. Modern Life Is Rubbish wychodzi bezpośrednio z rozczarowania Ameryką po traumatycznej trasie zespołu po Stanach, ale na to nakłada się rozczarowanie Anglią, pomieszane z pogodną ironią, sentymentalizmem i mimo wszystko nadzieją na lepsze jutro. Na to jeszcze nakładają się osobiste alkoholowe frustracje członków zespołu w sile młodości pomieszane z - a jednak - osobistymi historiami, które doskonale słychać w tym tyglu nastrojów. I z tego wszystkiego powinno było urodzić się  potężne, wielowarstwowe dzieło, które zatrzęsłoby nie tylko stronicami brytyjskich magazynów muzycznych.

Jeśli tak się nie stało, albo stało się tylko po części, to dlatego, że same kompozycje nie do końca udźwignęły tą całą emocjonalną kotłowaninę. Do jakiegoś momentu, to znaczy przez całą "stronę A" albumu, jest jeszcze doskonale. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że pierwszych sześć piosenek na płycie jest w dobitnym kolorze czerwonym i każda z nich (może z wyjątkiem o włos mniej fascynującego Star Shaped) mogłaby aspirować do rangi nie tylko best songu na płycie, ale być może i ulubionego songu Blur w ogóle. Wszystkie są napisane z polotem, wykonane porywająco i momentami olśniewają. Na dziś wybieram... Nawet nie potrafię wybrać między rozbujanym przez niesamowitą linię basu Colin Zealem, wzruszająco stojącym w siurach Julianem (jak to jest zaśpiewane!) i transcendentnym Blue Jeans.

I wtedy nagle coś zaczyna się psuć. Dwa pomniejsze przeboje singlowe Chemical World i Sunday Sunday mrożą wódkę w żyłach lekko kwadratowymi melodiami, wstydu nie ma, ale geniusz się ulatnia. Na chwilę przywraca go niesamowity Oily Water skąpany w szklanej gitarze z przetworzonym śpiewem Albarna i z niesamowitymi falsetowymi zapatrzeniami... Niestety przydługawa coda pozbawia go miejsca na podium Blur... Wielka szkoda... Następna w kolejności Miss America, modelowana chyba na Terrapinie Syda Barretta, zniesmacza płaską produkcją, jest to zdecydowanie najsłabszy numer na płycie, ale od wyrzucenia na śmietnik ratuje go tęskny śpiew Albarna i dziwnie kruchy tekst. Kolejne trzy numery ocierają się o wielkości z początku płyty, ale w każdym jest coś niepełnego, najbliżej pełni jest jednocześnie tęskny i tętniący życiem (ach te kontrasty) Turn It Up . Mimo wszystko do przeciętności byłoby jeszcze bardzo daleko i gdyby album kończył się w tym miejscu, prawdopodobnie dostałby pięć gwiazdek z obowiązkowym marudzeniem, że nie jestem do końca przekonany i takie tam. Niestety  album zamyka wymęczony utwór Resigned, który trochę brzmi jak popłuczyny po Blue Jeans... Sam w sobie nie jest zły, ale po co go wciągać do drużyny mając w rezerwie takich zawodników jak [tu spoglądamy do wersji "deluxe"] niesamowicie pokrętny melodycznie (a przy tym wpadający w ucho) numer Into Another z rozdzierającą linijką "am I dead?" czy zatroskany dlaczego to nie był przebój Young and Lovely... Seriously, kto ostatecznie odpowiadał za te tracklisty? Wytargałbym po przyjacielsku za uszy. Albo je umył.

W moich z kolei uszach album ten miał zadatki na płytę dekady. Gdyby cała płyta była tak doskonała jak pierwszych sześć utworów, mogłaby z powodzeniem stać na jednej półeczce z Triodante, Misty-Eyed Adventures, Into the Labirynth, My Iron Lung czy High Proof Cosmic Milk.. A tak nie jest dla mnie nawet najlepszą płytą Blur. Na pocieszenie pozostaje niesamowita paralela między wyciszeniem Star Shaped i walczykiem w Pieśni przygodnej. Dobrego słuchania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym