She's a well wisher and she wishes you well
Wish away, wish away...
Modern Life Is Rubbish
BLUR
1993
gatunek: brit-pop, rock,
alternative
najlepszy
numer: każdy z serii sześciu numerów na otwarcie
best
moment: zatrzymania w Oily Water
For Tomorrow * Advert * Colin
Zeal * Pressure On Julian * Star Shaped * Blue Jeans * Chemical
World/Intermission * Sunday Sunday * Oily Water * Miss America * Villa Rosie * Coping
* Turn It Up * Resigned /Commercial Break
*
* * * i 3/4
Głupio
byłoby zmarnować TAKI tytuł i TAKĄ okładkę i istotnie zespół Blur wykorzystał
sprzyjające i przede wszystkim niesprzyjające wiatry i nagrał album nie tylko
przełomowy z własnej perspektywy, ale też i ważny dla rozwoju brytyjskiej
pop-kultury (jeśli oczywiście przyjmiemy, że po Beatlesach można było tu wnieść
coś istotnego, a tak tu sobie prowokuję, żeby zwiększyć klikalność...) Od razu
ustalmy jedno czy nawet dwa: płyta Modern Life Is Rubbish nie jest
doskonała, jest za długa i nie do końca dobrze skompilowana, o czym przekonuje
dodatkowy dysk wydania "deluxe". Bezsprzecznie może jednak dostarczyć
niemałej przyjemności nawet tym, którzy wzdrygają się na dźwięk określenia
"brit-pop". Ale cóż to właściwie jest "brit-pop"? To nie
jest zresztą bardzo popowa płyta, a na pewno niezbyt przyjemna.
O
jakim tu mowa przełomie? Na niniejszej płycie zespół Blur wymyślił, jeśli nie
nowy podgatunek muzyki pop, to przynajmniej własny, wyrazisty styl. Nowe
najlepiej widać w tekstach, ale w samej muzyce też zdołał narzucić własny ton i
kolor. Z wczesnych płyt ta akurat jest w najmniejszym stopniu zanurzona w
klasyce i najwięcej jest tu stylistycznych sprzeczności. Zamiast ukrytej
osiemdziesiony dostajemy zagęszczone gitarowe post-punkowe faktury, ale śpiew
Albarna bywa jeszcze bardziej łagodny niż na debiucie. Wielogłosy zdecydowanie
przekształciły się z harmony vocals w
bardzo bogate backing vocals, ale
melodie na pierwszym planie, oparte nierzadko na zawiłych progresjach, bywają
miejscami kompletnie nieprzejrzyste. Dobrym przykładem jest tu otwierający
całość For Tomorrow, którego
zaraźliwy refren la-la la-la-la miesza
się z rwaną i nieco kanciatą melodią zwrotki, ale właściwie cały album jest
jednocześnie przebojowy i anty-przebojowy, a do tego jeszcze boleśnie
jednorodny i ciężki, mimo że w piosenkach pełno jest zwrotów i zawieszeń akcji
dozowanych przez tych młodzianów z zaskakującą dojrzałością.
Te
wszystkie opozycje dobrze rezonują w bogato utkanej warstwie słownej - dopiero
tutaj musi pojawić się kontekst kinksowy, choć nie wyczerpuje on tematu, czy
raczej tematów. Damon Albarn niczym Ray Davies rozpisuje swoje kotłujące się
emocje na wiele wymyślonych postaci, ale rezultat jest bardziej złożony niż
wymowa jakiejkolwiek płyty Kinks. Modern Life Is Rubbish wychodzi
bezpośrednio z rozczarowania Ameryką po traumatycznej trasie zespołu po
Stanach, ale na to nakłada się rozczarowanie Anglią, pomieszane z pogodną
ironią, sentymentalizmem i mimo wszystko nadzieją na lepsze jutro. Na to
jeszcze nakładają się osobiste alkoholowe frustracje członków zespołu w sile
młodości pomieszane z - a jednak - osobistymi historiami, które doskonale
słychać w tym tyglu nastrojów. I z tego wszystkiego powinno było urodzić się potężne, wielowarstwowe dzieło, które
zatrzęsłoby nie tylko stronicami brytyjskich magazynów muzycznych.
Jeśli
tak się nie stało, albo stało się tylko po części, to dlatego, że same
kompozycje nie do końca udźwignęły tą całą emocjonalną kotłowaninę. Do jakiegoś
momentu, to znaczy przez całą "stronę A" albumu, jest jeszcze
doskonale. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że pierwszych sześć piosenek na
płycie jest w dobitnym kolorze czerwonym i każda z nich (może z wyjątkiem o
włos mniej fascynującego Star Shaped)
mogłaby aspirować do rangi nie tylko best songu na płycie, ale być może i
ulubionego songu Blur w ogóle. Wszystkie są napisane z polotem, wykonane
porywająco i momentami olśniewają. Na dziś wybieram... Nawet nie potrafię wybrać
między rozbujanym przez niesamowitą linię basu Colin Zealem, wzruszająco stojącym w siurach Julianem (jak to jest zaśpiewane!) i transcendentnym Blue Jeans.
I
wtedy nagle coś zaczyna się psuć. Dwa pomniejsze przeboje singlowe Chemical World i Sunday Sunday mrożą wódkę w żyłach lekko kwadratowymi melodiami,
wstydu nie ma, ale geniusz się ulatnia. Na chwilę przywraca go niesamowity Oily Water skąpany w szklanej gitarze z
przetworzonym śpiewem Albarna i z niesamowitymi falsetowymi zapatrzeniami...
Niestety przydługawa coda pozbawia go miejsca na podium Blur... Wielka
szkoda... Następna w kolejności Miss
America, modelowana chyba na Terrapinie
Syda Barretta, zniesmacza płaską produkcją, jest to zdecydowanie najsłabszy
numer na płycie, ale od wyrzucenia na śmietnik ratuje go tęskny śpiew Albarna i
dziwnie kruchy tekst. Kolejne trzy numery ocierają się o wielkości z początku
płyty, ale w każdym jest coś niepełnego, najbliżej pełni jest jednocześnie tęskny i tętniący życiem (ach te kontrasty) Turn It Up . Mimo wszystko do przeciętności byłoby
jeszcze bardzo daleko i gdyby album kończył się w tym miejscu, prawdopodobnie
dostałby pięć gwiazdek z obowiązkowym marudzeniem, że nie jestem do końca
przekonany i takie tam. Niestety album zamyka wymęczony utwór Resigned,
który trochę brzmi jak popłuczyny po Blue Jeans... Sam w sobie nie jest zły,
ale po co go wciągać do drużyny mając w rezerwie takich zawodników jak [tu
spoglądamy do wersji "deluxe"] niesamowicie pokrętny melodycznie (a
przy tym wpadający w ucho) numer Into
Another z rozdzierającą linijką "am I dead?" czy zatroskany
dlaczego to nie był przebój Young and
Lovely... Seriously, kto ostatecznie odpowiadał za te tracklisty?
Wytargałbym po przyjacielsku za uszy. Albo je umył.
W
moich z kolei uszach album ten miał zadatki na płytę dekady. Gdyby cała płyta
była tak doskonała jak pierwszych sześć utworów, mogłaby z powodzeniem stać na
jednej półeczce z Triodante, Misty-Eyed Adventures, Into the
Labirynth, My Iron Lung czy High Proof Cosmic Milk.. A tak nie jest dla mnie nawet
najlepszą płytą Blur. Na pocieszenie pozostaje niesamowita paralela między
wyciszeniem Star Shaped i walczykiem
w Pieśni przygodnej. Dobrego
słuchania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym