All your life you're dreaming
and then you
stop dreaming
The Great Escape
BLUR
1995
gatunek: brit pop
najlepszy numer: Country
House
best moment: przełamanie stylistyczne w Mr Robinson's Quango
Stereotypes * Country House *
Best Days * Charmless Man * Fade Away * Top Man * The Universal * Mr.
Robinson's Quango * He Thought of Cars * It Could Be You * Ernold Same* Globe
Alone * Dan Abnormal * Entertain Me * Yuko
and Hiro
mocne *
* * *
Naturalną
koleją rzeczy ta sama siła, która bez pomyślunku wrzuciła zespół Blur na
niejaki brit popowy tron, zechciała go z niego zrzucić, robiąc miejsce dla
rywali z Oasis i to żeby było śmieszniej po wygranej w rozpętanej przez
tabloidy "Bitwie Brit Popu". Te niepotrzebne didaskalia już na zawsze
ustawiły album Great Escape jako "gorszego" czy też tylko
"ciemniejszego" brata płyty Parklife, niejako na przegranej
pozycji. Jakkolwiek płyta istotnie jest lekko rozczarowująca, na pewno nie jest
zła. Zatem ani słowa więcej o Oasis...
Cieszę
się, że "Battle of Britpop" znam tylko z opowiadań, mogłem dzięki
temu całkowicie autonomicznie obrać sobie piosenkę Country House jako zdecydowanie najlepszą na płycie. Ci co znają
mnie osobiście i Ci, którzy znają mnie tylko z tego bloga (są tacy?) dobrze
wiedzą, że taka sytuacja, kiedy zgadzam się z "obiektywnymi" wynikami
należy do rzadkości, więc pocelebrujmy ten utwór przez dłuższą chwilę. So the story begins... Od razu
dopowiem, że najbardziej cenię ten numer za te wszystkie misternie i
niespiesznie wprowadzane do faktury rzeczy z drugiego planu (głównie chórki) i
do tego myślę, że piosenka mogłaby być jeszcze bardziej doskonała gdyby do
zatrzymania blow, blow me out, I am so sad... dodać jeszcze jedną warstwę
harmonii w dole lub pośrodku spektrum. Nie znaczy to, że nie doceniam
zaraźliwej melodii ani bardzo inteligentnego tekstu, ani niesamowitych partii
basu... Do tego jeszcze chłopakom udało się tutaj wypełnić postulat Franka
Zappy związany ze stawianiem nut "z nastawieniem" - te grubo ciosane
opady na półtonach w refrenie to kwintesencja "nabytej
wieśniackości"! Wspaniały utwór! Kto by się spodziewał, że ironia może być
aż tak energetyczna i inspirująca? (A tak na marginesie, mało kto zwraca uwagę
na wtręt w wyciszeniu: "I wanna be a wannabe", a to przecież żarcik
profetyczny - za rok to słowo miały do cna wymiętolić panienki ze Spice Girls!)
Niestety
pozostałe utwory są nieco (ale tylko nieco) gorsze niż Country House. A nie musiało tak być.
Po pierwsze płyta nareszcie w miarę dobrze brzmi. To znaczy - życzyłbym sobie
jeszcze mniej plastiku, ale przynajmniej nie jest tak jak w przypadku
poprzednich trzech Blurowych wydawnictw, że PRODUKCJA przeszkadza MUZYCE
(powtarzam, że myślę tu o orginalnych nieremasterowanych wersjach). Po drugie,
Damon Albarn jeszcze bardziej rozwinął się jako tekściarz. Chociaż jego
opowieści stały się o wiele mniej pogodne niż na Parklife, udało mu je
uczynić (co na pierwszy rzut oka może wydać się sprzecznością) i odrobinę
bardziej osobistymi, i odrobinę bardziej uniwersalnymi, tak że znikło z tych
piosenek wrażenie taniego eskapizmu, który mógłbym zarzucić niektórym piosenkom
z płyty poprzedniej.
Cóż
się zatem stało? Zdaje się, że zwykłe ludzkie wypalenie. The Great Escape
jest tym albumem w dyskografii, który wnosi do robku najmniej.
Najwyraźniej słychać to bodajże w grze Coxona - o ile w dyskretnym wzbogacaniu
faktury jest nadal niedościgniony (Charmless
Man!), to na pierwszym planie nie wniósł tym razem do muzyki Blur nic
wiekopomnego na miarę sola z This Is a Low, nawet solówka w Country House jest bardzo sprytnie
sklecona z dwóch partii grających równocześnie, samych w sobie nieco
nieporadnych. Sam Coxon w jednym z wywiadów wyraźnie wskazał ten właśnie album
jako najmniej udany jeśli chodzi o partie gitarowe, wszystko się zatem zgadza
(w tym samym zdaniu zaznaczył jeszcze: "ale to nie jest słaby albym, hę?",
uspokajamy, nie jest). Jeśli chodzi o lidera, obniżka formy jest o wiele
trudniejsza do uchwycenia, czym bowiem można zmierzyć "inspirację",
"świeżość" czy "polot", a właśnie na tym polu uszczerbki są
najbardziej doskwierające. Jakoś jednak cały świat (w tym nawet ja!) jest
zgodny z tym, że mniej na tej płycie TEGO CZEGOŚ, więc jakoś to zmierzyliśmy.
Mówiąc bardziej konkretnie, melodie są ciut bardziej kwadratowe, sztampowe, przewidywalne
i powtarzalne niż Blurowa średnia, a do tego jeszcze po raz pierwszy w repertuarze
przydarzyła (i przydatentnica) się zespołowi ewidentna zrzynka z Beatlesów (w Charmless Man rozwiązanie refrenu
wzięte prosto z Back In the USSR).
Od
razu jednak łagodzę ostrze krytyky swej i dopowiadam, że w poprzednim zdaniu
najważniejsze było słowo "ciut". Hej, ciut, don't make it bad,
niektóre piosenki nadal są jedynie w swoim rodzaju melodycznie natchnione. Żeby
nie szukać daleko, He Thought of Cars swoją
progresją, ale także nastrojem, nie przypomina z chudsza żadnej innej piosenki
Blur, dużo świeżości jest też w Fade
Away, a także w pozostałych utworach singlowych czyli - w kolejności od
najbardziej zdaniem niegodnego slugi udanych - Stereotypes, The Universal oraz Charmless Man. Całkiem udały się też żarciki Dan Abnormal i Yuko &
Hiro, ten pierwszy bywa moim ulubionym - po Housie - na całej płycie, tylko dlaczego to interludium takie
napisane na kolanie? Co więcej, pozostałe numery także nie przynoszą wstydu
(może poza nieco karykaturalnym Ernold
Sane) i właściwie KAŻDY (!) jest na swój sposób interesujący, a do tego
przecież gdy tylko zrobi się CIUT nudnawo, zawsze można skierować stery na serce
tego słońca, czyli Aleksa Jamesa, jedynego muzyka zespołu, który wydawał się na
tyle nieokrzesany i mocny, że bez zmrużenia oka zniósł wszystkie lukry i obciążenia
i sławy, i niesławy.
Do
pełnego obrazu względnego niepowodzenia Wielkiej Ucieczki (po prawdzie z
każdym zdaniem coraz bardziej przekonuję się, że to całkiem udany album,
oczywiście leci sobie w tle, gdy piszę te słowa) dodajmy zwyczajowe problemy z
konstrukcją. Tym razem wersja "deluxe" nie przynosi żadnych nie
wiadomo jakich ukrytych skarbów, choć nie pogniewałbym się gdyby energetyczny Ultranol zastąpił wgniecionego Ernolda. Tym razem najwiekszą pomyłką zespołu
przy układaniu tracklisty jest dla
mnie sprawa zakończenia płyty. Bardzo lubię Yuko and Hiro, ale gdyby zamienić go (ich) miejscami z Universalem, nie mielibyśmy być może wrażenia
rozmycia się spraw pod koniec poczynań, a album zyskałby na ciężarze gatunkowym
i wewnętrznej logice strukturalnej. Być może winę za tak oczywiste jak dla mnie
niedopatrzenie ponosi dziewczyna Albarna, wokalistka zespołu Elastica, która
uważała The Universal za najgorszy
kawałek w dotychczasowej historii zespołu. Szkoda, ten lekko apokaliptyczny
kawałek spełnia wszystkie wymagania rasowego album closera, a to końcowe delikatne podejście na smyczkach
pasowałoby jak ulał do zamknięcia tego ciut rozczarowującego klasycznego albumu
wielkiego zespołu.
Życzyłbym wszystkim moim ulubieńcom takich rozczarowań. A także takiej samoświadomości, która pozwoliła chłopakom na natychmiastową korekcję stylistyki przy okazji płyty następnej. I mimo wszystko brawa też tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym