środa, 8 maja 2019

GLEN HANSARD & MARKETA IRGLOVA - Once

You have suffered enough and warred with yourself
It's time that you won

ONCE: Music From the Motion Picture
GLEN HANSARD & MARKETA IRGLOVA
2007

gatunek: pop rock, folk rock
najlepszy numer: chyba jednak Falling Slowly
best moment: przejścia z krzyków na falsety w Leave

Falling Slowly * If You Want Me * Broken Hearted Hoover Fixer Sucker Guy * When Your Mind's Made Up * Lies * Gold * The Hill * Fallen From the Sky * Leave * Trying to Pull Myself Away * All the Way Down * Once * Say It to Me Now

****

O filmie "Once" dowiedziałem się nagle z kilku niezależnych źródeł, wszystkie były dość entuzjastyczne i rozpływały się na temat muzyki zupełnie nieznanych mi wtedy wykonawców, a jedno źródło nawet posunęło się do stwierdzenia, że to "film o tobie". Muszę przyznać, że - jak to zwykle bywa po nadmiernie rozbudzonych oczekiwaniach - wyszedłem z poznańskiego kina Amarant z lekkim rozczarowaniem. Zdecydowanie doceniłem kulturową, a nawet kulturotwórczą rolę obrazu wpisaną w mit niskobudżetowego filmu do bicia, który nagle dostaje Oskara. Jednak na poziomie osobistym ta muzyka musiała pukać do drzwi duszy jeszcze przez kilka następnych lat. I nie, nie jest to film o mnie, jeszcze w liceum dotarło do mnie, że życie samą muzyką jest urojeniem bardzo niebezpiecznym.

Album Music From the Motion Picture Once z paru powodów nie jest klasycznie pojętym "soundtrackiem". Jak to często bywa, piosenki rozbrzmiewające w filmie zostały doprawione lub oczyszczone w studiu, jedynie pocieszny Hoover Fixer wyraźnie wzięty jest rzeczywiście prosto z tyłu autobusu. To oczywiście nic zaskakującego, ale warto gdzieś tu po drodze zaznaczyć, że numer tytułowy pojawia się w filmie (na napisach) w przynajmniej równie udanej wersji alternatywnej, z klasycznym trójgłosem w harmoniach. Co ważne, kolejność utworów nie odzwierciedla akcji filmu i nie jestem przekonany dlaczego tak. Ciekawe, że niektóre piosenki pojawiły się wcześniej w innych opracowaniach na innych wydawnictwach (The Frames oraz The Swell Season). To wszystko niejako na siłę odrywa muzykę od obrazu i każe jej biec i płynąć własnym tempem i własnymi siłami, co niekoniecznie wpływa na korzyść niniejszego albumu. Jakkolwiek niedoświetlony, umowny i chimeryczny nie byłby sam film, jego ujmująca wartość nie podlega dyskusji i szkoda go ot tak beztrosko tracić z pola widzenia.

Zmieniona kolejność utworów ma przynajmniej tę zaletę, że na początek otrzymujemy słynny oskarowy temat Falling Slowly. Ta zwiewna ballada, z początku ledwie trzymająca się na delikatnych nóżkach otwierającego pasażu, ale z biegiem sekund nabierająca wyrazu i mocy (świetne wejście kwartetu smyczkowego dopełniającego drżącą harmonię głównych bohaterów) szybko i chyba zasłużenie stała się evergreenem. Zarówno wyrazista melodia, jak i niespodziewana w XXI w. naturalność i pasja w głosie Glena Hansarda przekracza przyjemne ale często jałowe połacie folku i stawia ten utwór obok najbardziej udanych utworów Simona i Garfunkela. To już dużo i to już samo w sobie wystarczyłoby do tego, żeby wprowadzić album do strefy ponadczasowej.
Niestety z każdą kolejną - to prawda, zazwyczaj bardzo ładną - piosenką ponadczasowość albumu Once wydaje się coraz bardziej zagrożona. Problem leży nie w samych kompozycjach, choć zwłaszcza Glenowi wydaje się  l e c i u t k o  brakować błysku melodycznego, a już na pewno nie w interpretacjach wokalnych, anielski głos Markéty przegryza się z emocjonalnym i chropowatym śpiewaniem Hansarda doskonale. Niestety, poza nietrafioną konstrukcją tracklisty, uderza mnie duża mielizna czy to aranżacyjna, czy to produkcyjna, która wysącza z tych piosenek życie i ostatecznie stapia całość w zbyt jednorodną magmę. Dziwnie mi się to pisze, bo rzadko zdarza mi się krytykować "ładność", ale te niezobowiązujące smyczki, rozsmarowane tu i ówdzie, podnoszą rangę tylko utworu Falling Slowly, gdzie indziej wychodzą mi bokiem (diplodokiem). Co gorsza, gładka realizacja niemiłosiernie przytępiła wszelkie charczenia Glena i załamania głosu Markéty. I tu powraca motyw przewodni, podczas oglądania filmu absolutnie nie miałem odczucia zbyt małej różnorodności poczynań. A tutaj nawet nie wiadomo z jakiej paki zostawiony na koniec wstrząsający w filmie, zagrany z morderczą pasją na ulicy utwór Say It to Me Now jakoś gładko... uchodzi (kto robił ten mix, pytam, kto?). Sytuacji nie poprawia zbytnio gościnny udział zespołu Interference, ani nawet właściwie solowa piosenka Markéty The Hill, w filmie dramatycznie ucięta w połowie, tutaj sącząca się przez prawie pięć minut pośród obowiązkowo łzawych wiolonczel. Hihi, każdy szanujący się fan Beatlesów zauważy w niej odniesienia do utworu Junk z pierwszej solowej płyty Paula McCartneya, zwrotka oparta jest na takiej samej progresji i dość podobnej melodii, a i wybuch refrenu Markéty jest gdzieś zarysowany u McCartneya małą falsetową skargą. Jakby nie było, piosenka przepiękna, ale... urwana w filmie i zagrana całkiem solo robi o wiele większe wrażenie niż na płycie.

Szkoda, bo Once to nie tylko Falling Slowly (no nareszcie przestaje zrzędzić!). Utwór Lies, pięknie ilustrujący w filmie proces tworzenia, zdecydowanie broni się i bez obrazu, co ciekawe wbrew temu co widzieliśmy, jest to wspólna kompozycja i jego i jej. I zazwyczaj tak jest dla tej płyty najlepiej, choć nie zawsze. Generalnie na Once jest Hansarda tylko o jedną piosenkę (całkowicie bezbarwną All the Way Down) za dużo, poza tym proporcje między wkładem Glena i Markéty rozkładają się wręcz idealnie. Obok Lies, zdecydowanym highlightem płyty jest utwór tytułowy, w obu zresztą mamy podobny patent songwriterski: przyczajona zwrotka + rozbuchany refren (Falling Slowly też zresztą podobnie bzyczy i podobnie olśniewa tymi momentami suspensu, w których głos Markéty przeplata się tym razem z falsetem Glena, bardzo to niebiańskie...) W Once nie ma na szczęście smyczków, tylko dyskretne organy w podkładzie, od razu łatwiej się zasłuchać. Z kolei utwór When Your Mind's Made Up, który jest zdecydowanie jednym z mocniejszych punktów filmu, na płycie też się wyróżnia, choć trochę mniej (wokal Glena ginie w miksie! Gdzie się podziały te zachrypnięte górki wydarte paszczowo z paszczy lwa?!?), no ale miałem już nie jęczeć...  Jeśli chodzi o samego Glena, to na czoło wybijają się - obok wspomnianej Say It to Me Now, która przecież przy przenoszeniu z filmu na płytę nie utraciła c a ł e j swej wartości - ekwilibrystyczny wokalnie (i to bez krztyny manieryzmu) Leave (cóż za połączenie emocji i kunsztowności warsztatowej!) oraz trochę niespodziewanie niby zwyczajna rockowa łupanina pt. Trying to Pull Myself Away, która brzmi trochę jak zapomniany numer z lat 70-tych. Temu numeru nawet wszędobylskie smyczki nie mogły przeszkodzić, ale mimo to, czemuś oł czemuś panie producent nie dał tam melotronu???

Oderwana od filmu czy nie, przygładzona czy nie, przekombinowana czy... (kto zgadnie, może Cecily?)... nie, ścieżka dźwiękowa Once i tak zrobiła dla tzw. szerokiego świata dwie bardzo ważne rzeczy. Po pierwsze przedstawiła mu dwoje świetnych wokalistów wydawałoby się skazanych - przez swoją autentyczność - na wieczną niszowość. Po drugie, być może ostatni raz w historii, po wyczynach zespołów Travis i Coldplay na przełomie stuleci, do mainstreamu (bo Oskar to chyba uosobienie mainstreamu?) trafił utwór z podkładem zbudowanym niemal wyłącznie na gitarach akustycznych. Chlip.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym