I know it’s there to find
Perfect Time
MÁIRE BRENNAN
1998
gatunek: tym razem w sumie niemal wyłącznie pop
najlepszy numer: chyba Grá Dé, ale pierwsze dwa i Heal This Land bardzo blisko
best moment: refren Grá
Dé
The Big
Rock * Perfect Time * The Light On the Hill * Na Páistí (The Children) * Heal This Land * Song of
David (Psalm 67) * Our World * Doon Well * Grá Dé (The Love of God) * The Big Rock (instrumental
version)
Kolejna płyta Máire sama w sobie jest
całkiem niczego sobie, niestety w porównaniu z poprzednią to już mocno nie to.
Pospekulujmy zatem dlaczego tak jest. Od Misty Eyed Adventures minęły cztery
lata. W międzyczasie wokalistka oddała cztery numery na dwie kolejne płyty
Clannad i zdecydowała, że wbrew naklejce „New Age” nagra płytę jednoznacznie
chrześcijańską i łagodzącą napięcia w kraju. Może to właśnie zaważyło na tym,
że jest mniej interesująca? Poprzednia w ogóle nie była wykoncypowana,
była dzika, groźna i rozbrykana, a dopiero w drugiej kolejności kojąca. A może
po prostu Perfect Time gorzej trafia w moje gusta, koniec recenzji,
idziemy do domu oglądać SNL.
Fakty są takie, że tym razem to Máire
wykonuje sama prawie wszystkie wielogłosy, niestety z trzech siostrzyczek
pojawia się tylko Dee, i to w jednym utworze (dodatkowo w Song of David występuje
chór kościelny pod dyrekcją taty Brennana). Trochę niezręcznie mi to pisać, bo
sam robię dokładnie to samo (takie są prawa dorosłego życia w amatorskich zespołach),
ale jako słuchacz zawsze wolę dajmy na to harmonię Paul + George niż Paul +
Paul, w samo-nakładkach zawsze jest mniej nieskończoności… Ale znając życie, siostry
akurat wtedy nie mogły wystąpić, nie podejrzewam tu żadnych kwasów, Máire
do dziś wspomina The Jeannettes (tak się cztery siostry roboczo nazwały) z
wielkim sentymentem. O wiele groźniejsze niż wygładzenie harmonii jest jednak wygładzenie
brzmienia. W tym względzie Perfect Time zbliża się nieco do płyty
debiutewnej, choć trochę od innej strony. Tam było całkiem dużo elementów
ludowych w akompaniamencie, tylko producent zrobił z tego przyjemną popową papkę
– tutaj milutko jest już na poziomie aranżacji, wszelkie „celtyckie” smaczki są
zanurzone w gęstej polewie syntezatorów, cóż z tego, że bardziej „medytacyjnych”
niż ”tanecznych”. Gdy do tego dołożymy generalne uproszczenie kompozycji (wątki
progresywne są już tylko mało wiarygodnym wspomnieniem), jasne jest że całość
obliczona jest na mniejsze wysokości.
To oczywiście nie musi od razu oznaczać wielkiej
porażki, zadwateczny album New Horizons wyraźnie zresztą pokaże, że nie
trzeba od razu powtarzać formuły Adventures żeby dostać (u mnie) pięć
gwiazdek. Prawdziwy problem z albumem niniejszym jest taki, że w moim
przekonaniu jest on w połowie trochę nudnawy. Tutaj wracamy do sprawy oddanych
piosenek – płyta Perfect Time jest o 20 minut krótsza od poprzedniczki,
a tradycyjne 10 utworów zostało osiągnięte tylko dzięki powtórzeniu jednego z
numerów w wersji instrumentalnej. Te niezbyt sprytnie zamaskowane niedostatki
inspiracji najbardziej odbijają się na najbardziej „stojących” numerach –
oczywiście głos Máire może dużo wynagrodzić, ale… Z przykrością
przyznaję, że najtrudniej mi przepękać rodzinne śpiewanie w Song of David…
Melodia niby faluje jak zwykle, a ja już czekam na coś szybszego. Kolejny problem
w tym, że do końca albumu nic szybkiego się już nie wydarzy – na szczęście bardziej
zamyślone oblicze albumu ratuje utwór Grá Dé, który pokazuje jak
bardzo mogło całości pomóc leciutkie przesunięcie akcentów w kierunku bardziej
wielopiętrowej aranżacji (klawisze wyraźnie są tutaj wciśnięte w tło) i nieco
niższych rejestrów w rozłożystej melodii. A już refren jest czystym
zasłuchaniem. Nareszcie!
Drogę do tego utworu
umilają w pierwszej (wyraźnie lepszej) połowie albumu zwyczajne piosenki pop
wzbogacone o bardziej ambitne elementy kompozycji typu kontrmelodia (The Big Rock), czy pokolorowane
bardziej korzennym instrumentarium (Perfect
Time). Ten drugi numer ma bardzo przekonujący tekst, z niejednym momentem
wręcz awangardowym, np. only you can dreams
come true (!!!) Bardzo miło zobaczyć tak niesztampowy chrześcijański liryk,
w ogóle warstwa słowna stanowi dużą zaletę albumu. Co najbardziej zaskakujące,
kto wie czy nie najlepszym utworem na płycie nie jest na pierwszy rzut ucha najłatwiejszy
w odbiorze Heal This Land, może dlatego,
że nośna i przyjemna melodia z każdym kolejnym przesłuchaniem odsłania ukryte
zakątki kompozycji i aranżacji. Bardzo mądry przebój.
Chyba najładniejsza
okładka w solowej karierze Máire Brennan dużo obiecuje i
wiele z tych obietnic mimo wszystko spełnia. Proszę wziąć poprawkę na moje
biadolenia i ten album też sprawdzić. Na Allmusic i RYM, Perfect Time jest zresztą oceniony wyżej niż Adventures, jakby co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym