piątek, 28 września 2018

MÁIRE BRENNAN - Perfect Time


Fill my heart with precious love
I know it’s there to find

Perfect Time
MÁIRE BRENNAN
1998

gatunek: tym razem w sumie niemal wyłącznie pop
najlepszy numer: chyba  Grá Dé, ale pierwsze dwa i Heal This Land bardzo blisko
best moment: refren Grá Dé

The Big Rock * Perfect Time * The Light On the Hill * Na Páistí (The Children) * Heal This Land * Song of David (Psalm 67) * Our World * Doon Well  * Grá Dé (The Love of God) * The Big Rock (instrumental version)

* * * i 3/4

Kolejna płyta Máire sama w sobie jest całkiem niczego sobie, niestety w porównaniu z poprzednią to już mocno nie to. Pospekulujmy zatem dlaczego tak jest. Od Misty Eyed Adventures minęły cztery lata. W międzyczasie wokalistka oddała cztery numery na dwie kolejne płyty Clannad i zdecydowała, że wbrew naklejce „New Age” nagra płytę jednoznacznie chrześcijańską i łagodzącą napięcia w kraju. Może to właśnie zaważyło na tym, że jest mniej interesująca? Poprzednia w ogóle nie była wykoncypowana, była dzika, groźna i rozbrykana, a dopiero w drugiej kolejności kojąca. A może po prostu Perfect Time gorzej trafia w moje gusta, koniec recenzji, idziemy do domu oglądać SNL.

Fakty są takie, że tym razem to Máire wykonuje sama prawie wszystkie wielogłosy, niestety z trzech siostrzyczek pojawia się tylko Dee, i to w jednym utworze (dodatkowo w Song of David występuje chór kościelny pod dyrekcją taty Brennana). Trochę niezręcznie mi to pisać, bo sam robię dokładnie to samo (takie są prawa dorosłego życia w amatorskich zespołach), ale jako słuchacz zawsze wolę dajmy na to harmonię Paul + George niż Paul + Paul, w samo-nakładkach zawsze jest mniej nieskończoności… Ale znając życie, siostry akurat wtedy nie mogły wystąpić, nie podejrzewam tu żadnych kwasów, Máire do dziś wspomina The Jeannettes (tak się cztery siostry roboczo nazwały) z wielkim sentymentem. O wiele groźniejsze niż wygładzenie harmonii jest jednak wygładzenie brzmienia. W tym względzie Perfect Time zbliża się nieco do płyty debiutewnej, choć trochę od innej strony. Tam było całkiem dużo elementów ludowych w akompaniamencie, tylko producent zrobił z tego przyjemną popową papkę – tutaj milutko jest już na poziomie aranżacji, wszelkie „celtyckie” smaczki są zanurzone w gęstej polewie syntezatorów, cóż z tego, że bardziej „medytacyjnych” niż ”tanecznych”. Gdy do tego dołożymy generalne uproszczenie kompozycji (wątki progresywne są już tylko mało wiarygodnym wspomnieniem), jasne jest że całość obliczona jest na mniejsze wysokości.

To oczywiście nie musi od razu oznaczać wielkiej porażki, zadwateczny album New Horizons wyraźnie zresztą pokaże, że nie trzeba od razu powtarzać formuły Adventures żeby dostać (u mnie) pięć gwiazdek. Prawdziwy problem z albumem niniejszym jest taki, że w moim przekonaniu jest on w połowie trochę nudnawy. Tutaj wracamy do sprawy oddanych piosenek – płyta Perfect Time jest o 20 minut krótsza od poprzedniczki, a tradycyjne 10 utworów zostało osiągnięte tylko dzięki powtórzeniu jednego z numerów w wersji instrumentalnej. Te niezbyt sprytnie zamaskowane niedostatki inspiracji najbardziej odbijają się na najbardziej „stojących” numerach – oczywiście głos Máire może dużo wynagrodzić, ale… Z przykrością przyznaję, że najtrudniej mi przepękać rodzinne śpiewanie w Song of David… Melodia niby faluje jak zwykle, a ja już czekam na coś szybszego. Kolejny problem w tym, że do końca albumu nic szybkiego się już nie wydarzy – na szczęście bardziej zamyślone oblicze albumu ratuje utwór Grá Dé, który pokazuje jak bardzo mogło całości pomóc leciutkie przesunięcie akcentów w kierunku bardziej wielopiętrowej aranżacji (klawisze wyraźnie są tutaj wciśnięte w tło) i nieco niższych rejestrów w rozłożystej melodii. A już refren jest czystym zasłuchaniem. Nareszcie!

Drogę do tego utworu umilają w pierwszej (wyraźnie lepszej) połowie albumu zwyczajne piosenki pop wzbogacone o bardziej ambitne elementy kompozycji typu kontrmelodia (The Big Rock), czy pokolorowane bardziej korzennym instrumentarium (Perfect Time). Ten drugi numer ma bardzo przekonujący tekst, z niejednym momentem wręcz awangardowym, np. only you can dreams come true (!!!) Bardzo miło zobaczyć tak niesztampowy chrześcijański liryk, w ogóle warstwa słowna stanowi dużą zaletę albumu. Co najbardziej zaskakujące, kto wie czy nie najlepszym utworem na płycie nie jest na pierwszy rzut ucha najłatwiejszy w odbiorze Heal This Land, może dlatego, że nośna i przyjemna melodia z każdym kolejnym przesłuchaniem odsłania ukryte zakątki kompozycji i aranżacji. Bardzo mądry przebój.

Chyba najładniejsza okładka w solowej karierze Máire Brennan dużo obiecuje i wiele z tych obietnic mimo wszystko spełnia. Proszę wziąć poprawkę na moje biadolenia i ten album też sprawdzić. Na Allmusic i RYM, Perfect Time jest zresztą oceniony wyżej niż Adventures, jakby co.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym