środa, 21 sierpnia 2013

CZERWONE GITARY - (3)



Czas ucieka, choć nikt go nie prosi
więc gdy drogę wybierzesz już własną…

Czerwone Gitary
CZERWONE GITARY 3
1968

gatunek: pop-rock
najlepszy numer: Nie licz dni, Moda i miłość
best moment: backing vocals w Jeśli tego chcesz

Moda i miłość * Takie ładne oczy * My z XX wieku * Jeśli tego chcesz * W moich myślach Consuelo * Ballada pasterska * Dozwolone od lat 18-tu * Kwiaty we włosach * Chciałbym to widzieć * Gdy kiedyś znów zawołam cię * Jedno jest życie * Nie licz dni

****

Na tej płycie Czerwonym Gitarom udało się właściwie wszystko, tym bardziej jeśli porównać Trójkę z płytą poprzednią. Z dnia na dzień nie stałem się obiektywistą, ale mimo wszystko nie mogę jakoś pogodzić się z tym, że swego czasu Wielce Szanowny Tylko Rock oznajmił światu coś zupełnie odwrotnego… Każdy ucho własne ma, Consuelo, napomknę tylko, że trudno mi zlekceważyć album na którym znajdują się tak murowane evergreeny jak Ładne oczy, Dozwolone od lat 18-tu oraz Kwiaty we włosach a także kolejne trzy mniej murowane (a więc oczywiście ciekawsze!): Moda i miłość, Nie licz dni oraz Gdy kiedyś znów… Dodajmy do tego trzy tytuły z satelitarnych singli: Biały krzyż oraz Anna Maria c/w Wróćmy nad jeziora (ło, what an SP!) i wyjdzie nam że dla zespołu był to co najmniej mega przebojowy czas (chyba tylko Skaldowie w okresie LP Cała jesteś w skowronkach mogli się z tym równać). A niesinglowe kawałki są w większości równie ciekawe.

Po prostu zespół dojrzał. Melodie zrobiły się ciekawsze, zagęściła się faktura, polepszyły (w miarę) teksty, podrosły i wysubtelniały aranżacje, na wyższy poziom wskoczyła kultura grania.. Udanie uderzyły chłopaki z drugiego planu, ale przede wszystkim wzorowo ułożyła się na tej płycie współpraca/rywalizacja Klenczon – Krajewski. Nawet gdy temu drugiemu zdarzyły się dwie piosenki mocno dyskusyjne, nawet one mają duży wkład w ogólny feeling albumu, który już od pierwszego przesłuchania urzeka różnorodnością, która jest do tego bardzo dobrze zbalansowana. W momencie wydania Trójki, nikt pewnie nie spodziewał się, że będzie to ostatni duży krążek klasycznego składu, ale na pewno po latach jawi się on jako godne pożegnanie z Klenczonem.

Wprawdzie muzyka to nie wyścigi, ale warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden znamienny fakt. Przez rok od wydania poprzedniego klunkra, Gitary wyraźnie zmniejszyły dystans do światowej czołówki. Płyta została nagrana w marcu 1968, czyli dokładnie w tym miesiącu gdy Beatlesi niejako odcięli się od psychodelii singlem Lady Madonna. Nie wiadomo czy nasi zdążyli ten numer usłyszeć, ale jakimś cudem też udało się nagrać numer post- czy wręcz nawet anty-psychodeliczny – Kwiaty we włosach. W ten sprytny sposób Gitary pominęły dwa lata stagnacji stylistycznej i jakby zrównały się z psychodelicznymi niedobitkami typu Moody Blues czy Spencer Davis Group. Oczywiście na papierze (zwanym monitorem) wygląda to lepiej niż naprawdę i nici, którymi szyję to zdanie są bardzo grube, ale lekki zwrot w kierunku polskiego folkloru przy zachowaniu niektórych środków wyrazu charakterystycznych dla angielskiego pop-rocka lat ’66 i ’67 wydaje się być nawet nowoczesny. Oczywiście Czerwone Gitary pozostały przy tym nadal nieco przaśne i siermiężne i momentami trzeba mocno mrużyć ucho, żeby się nie skrzywić. Ale warto to zrobić.

Ów ledwo zamaskowany przeskok z roku ’65 do ’68 dobrze pokazuje utwór Skrzypczyka pt. Jeśli tego chcesz. Płytkie intro z harmonijką i cieniutko zaśpiewana zwrotka wyglądają nawet na pierwszą falę Merseybeatu (z domieszką klubogospody), ale gdy już mamy wyłączyć, nastaje niesamowita część środkowa, z kapitalnymi chórkami Sewka, Benka i ZWŁASZCZA Krzysztofa. Harmonie z tła wręcz przygniatają słodziutki tenorek perkusisty i miałki do tej pory utwór nabiera niesłychanej wagi. Celne zabiegi aranżacyjne (pięknie srebrzy się w lewym kanale gitara akustyczna Krajewskiego) uratowały jeszcze co najmniej dwie proste melodie na płycie, ale w numerze Skrzypczyka słuchać to najlepiej.

Do (post)-psychodelicznych elementów na płycie należą na pewno falsety i tzw. efekty naturalistyczne w My z XX wieku, a także chyba trafne orkiestracje z tego numeru i Ballady pasterskiej (kwartet smyczkowy brzmi trochę jak mellotron, ale może to taki mój odchył) oraz niesamowite delaye na gitarze Klenczona w Kwiatach… i …zawołam cię. Z kolei bardzo ciekawy jest podkład do uroczej melodii autorstwa Benka, zwanej Chciałbym to widzieć, zdecydowanie czerpiący z power-popowych połaci płyty Revolver. I tutaj ważną rolę pełni wykwintny dwugłos Klenczona i Krajewskiego w refrenie, z ryzykownym rozwiązaniem harmonii na septymie – całkiem nieźle jak na jedyny „żartobliwy” numer na płycie!



Najlepiej jest jednak oczywiście wtedy, gdy zespół nie musi nadrabiać miną czytaj aranżacją. Najlepsze dwa numery na płycie wyszły na moje ucho spod ręki Klenczona, Pierwszy jąotwiera a drugi zamyka i co ciekawe oba są jak najbardziej osadzone w „idiomie” Czerwonych Gitar, a kunsztowne wielogłosy i niezepsute teksty tylko nadają im nowego wymiaru. Nagrania koncertowe pokazują, że Gitarom udało się niemal idealnie odwzorować czteroczęściowe partie wokalne z Mody… na żywo, co tylko dodaje muzykom splendoru, z kolei Nie licz dni niespodziewanie otwiera przed oczami polne przestrzenie zapraszające do wędrówki. Niespodziewanie, bo „beatowe” i mocno treblowe partie gitar z przestrzeniami i dalekościami raczej się dotąd nie kojarzyły. Jeszcze dziś/ znajdę tam/ do przygody klucz, całkiem niesłabe!

Jakoś monumentalny My z XX wieku Klenczona z tymi maszerującymi żołnierzami nie przekracza granicy śmieszności, jak zwykle ma z tym jednak kłopoty Krajewski. Consuela odstrasza już samym tytułem, potem – jak się okaże – tematyką opowieści, ale wszystko dałoby się przełknąć gdyby nie żenujące parlando Benka. Czerwona kartka! Nieco inny problem jest z opartym jedynie na orkiestrowym podkładzie rozbuchanym Jedno jest życie. Cóż, jeśli Moody Blues jest dla Was pretensjonalne, to tego numeru już proszę w ogóle nie ruszać. Trochę broni go młodzieńcza naiwność w śpiewie Seweryna, ale dobrze że nie jest to koniec płyty. Stukot riffu  Nie licz dni działa w tym kontekście wręcz jak lek, ale pozwolę sobie zgryźliwie zauważyć, że kontrast tych dwojga działa o wiele lepiej niż rozziew pary Yesterday/Dizzy Miss Lizzy. Mimo wszystko zatem brawo, panowie!

Może nie do końca wszystkimi palcami, ale na pewno brawo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym