Czerwone Gitary
CZERWONE GITARY 2
1967
gatunek: pop-rock (“big-beat”)
najlepszy numer: Nikt na
świecie nie wie
best moment: brawurowe
walenie Skrzypczyka w Nikt na mnie weźmie młodości
Wędrowne gitary * Cztery
pory roku * Gdy ktoś kogoś pokocha * Nikt na świecie nie wie * Przed pierwszym
balem * Co za dziewczyna * Stracić kogoś * Przestań wodzić mnie za nos * Ktoś,
kogo nie znasz * Nikt nam nie weźmie młodości * Szukam tamtej wiosny * Jestem
malarzem nieszczęśliwym * Z obłoków na ziemię
** i 3/4
Historia muzyki
rozrywkowej pełna jest batalii o wolność artystyczną, nie wszystkim jednak ich
wygranie wychodzi na dobre. Oto odszedł „tyran” Kossela i Czter-wone Gitary
mogły bez bata nad głową nagrać swojego drugiego longplayaya. Całe szczęście,
że mieli na to tylko trzy dni, bo przynajmniej napięte terminy trzymały ich w
jakichś ryzach. Chodzi mi o to, że z tego rozprężenia wyszła z tego rzecz
uporczywie szarobura. Wprawdzie Czerwona(wa) Dwójka łatwo zyskała status Złotej
Płyty, jednak czas obszedł się z nią niemiłosiernie – jedyny szeroko
zapamiętany z niej numer, sympatyczna piosenka o Ewie, jeśli nawet należy do
pierwszorzędnego garnituru przeboyouth Gitar, to raczej go zamyka niż otwiera.
A poza Ewą baaardzo miaaałko…
I to nie jest tak, że –
dajmy na to – wyprzedzili swój czas i rozminęli się z oczekiwaniami
wielbicielek i krytyków (tak będzie z Gitarową Czwórką). Nagrywali ów Drugi
longplay równolegle z Sierżantem Pepperem, ale nawet pobieżne jego
przesłuchanie pokazuje, że nie tylko Beatlesi (jest jedno bezpośrednie nawiązanie
– do piosenki zgadnijmy z jakiej płyty? Aha, Help!), ale nawet grzeczni
Hollies odjechali w siną dal, a w zasięgu słuchu pozostali, bo ja wiem, Gerry
& the Pacemakers? Dokładnie na tym wydaje się, że polega problem: chłopaki
- zamiast patrzeć przed i obok siebie - tak usilnie próbowali powielić (co z
tego że często zwycięskie) patenty z debiutu, że druga płyta szybko okazała się
o wiele bardziej przestarzała niż pierwsza. I wymienianie się głównymi wokalami
w jednym numerze, i akcenty humorystyczne (a jak tam jej nózka? Aaaa!),
i nawet autoreferencje (Jurcio grał jak z nut, tej piosenki tajny rytm, eee?), a nawet takie rozwiązania aranżacyjne jak dublowanie partii gitarowych
często brzmią jakby wyjęte z mikrofali. Z drugiej zaś strony, nieliczne próby
rozszerzenia stylistyki lub wzbogacenia faktury dźwiękowej wypadają czasem
wyjątkowo niezgrabnie, żeby tylko wypomnieć okropne parlanda Benka w dwóch aż
utworach.
Zwolnione przez
Kosselę miejsce przy stoliku kompozytorskim bez trudu wypełnił Krajewski,
dominując nad resztą bez mała jak Lennon nad McCartneyem na Hard Day’s Night
(rozkład piosenek przedstawia się następująco: Sewek: 8, Krzysztof: 4,
Jurcio: jedna i to niezbyt). Znając dalszy bieg spraw nie będziemy oczywiście zaskoczeni
wyraźnym złagodzeniem stylistyki, od razu jednak dodajmy, że nie wydaje się ono
krokiem w dobrą stronę. Może dlatego, że ograniczenia warsztatowe, ale też i
gatunkowe, a także oczywiście nie zawsze przystające do gatunku teksty często
spychają dobre chęci i piękne melodie Seweryna w rejony niezamierzonej groteski
(jak na przykład we wspomnianej Stracić kogoś, zważywszy na temat
piosenki – tym bardziej to przykre). Trzeba mu oddać, że obowiązki poprzedniego
harnasia starał się wypełnić wyjątkowo sumiennie – wysłał na świniobicie
niejeden numer „humorystyczny” a także popełnił parę numerów szczelnie
pozostających w idiomie „beatowym” . One właśnie wypadają najlepiej. Album
otwiera bardzo wyrazisty temat gitarowy, o klarowności dorównującej najlepszym
momentom z debiutu Blossom Toes (a jednak!), a cały doczepiony doń numer, Wędrowne gitary, w sumie utrzymuje poziom wstępnej zagrywki. W ogóle te „wędrowne” wątki i melodyczne, i
tekstowe, które są jakby wyjęte ze śpiewnika harcerskiego (i są też obecne w
następującym po Gitarach numerze Cztery
pory roku) wydają się stanowić najcelniejszą nowinkę stylistyczną na
płycie. Ale to Przestań wodzić mnie za
nos, z pomysłowym zastosowaniem organów w intrze, wyrosła mi na
odkrycie recenzyjnego odsłuchu. Z tym, że nawet tutaj przebija się spod
przyjemnego aranżu The Druga Płyta Czerwonych Gitar Bane – melodia jest ciut
nijaka.
Z kolei z puli “żartobliwej” całkiem nieźle broni się utwór
(ba, niemalże operetka!) pt. Co za
dziewczyna, o niejakiej Alinie, która wystawiła całą czwórkę do wiatru
umawiając się z nimi do kina na tą samą godzinę. Wprawdzie scenka rodzajowa przy końcu wyraźnie drąży paradygmat Matury,
ale w utworze właściwym momenty są: królową
jakąś przypomina/”Madagaskaru?” – „też porównanie…”/ ”Czy Zanzibaru?” – „Jak
to?”, a w przedpremierowych wykonaniach live
było jeszcze ciekawiej: „Królewnę
Śnieżkę?” –„też porównanie…”/ „Miss Cicibora?...” Hłe hłe hłe… Niestety
przaśny humor z Jestem malarzem
nieszczęśliwym (patrzę a tutaj – koń
jak koń) zrujnowałby i najlepszą melodię, a tu (stary refren powtarza
młodszy brat) z melodią wcale najlepiej nie jest.
Od tego jednak by rosnącej w siłę „krajewszczyźnie” dać
krewki opór, był w tym zespole
Krzysztof Klenczon. Teoretycznie. Bo i w tej mierze nie wszystko niestety
zagrało jak należy i właśnie wkład drugiego lidera urasta do rangi czterech
kropel, które przelewają czarę, no może nie goryczy, ale zwykłego
rozczarowania. No dobrze, hitu Nikt na
świecie nie wie się nie czepiajmy, oprócz lekko niezgrabnego tekstu (nie
gra mi połączenie wątków romantycznych ze wspomnianymi autoreferencjami)
wszystko jest w miarę świetnie – beatowy drive,
wyrazista melodia i bardzo zgrabne harmonie w refrenie (czyżby czterogłos?
tenor Skrzypczyka na pewno figuruje). Wydaje się jednak, że to inny numer miał
być na tej płycie Klenczonowym opus magnum – w bardzo ciekawie zapowiadający
się protest song oparty na prymitywnym boogie pt. Nikt nam nie weźmie młodości wokalista wyraźnie wlał całe serce i
niemałe umiejętności. Dzielnie wtórują mu koledzy – nieco toporna w innych
piosenkach perkusja Skrzypczyka tutaj dudni jakby na skraju rozpadu lub na
końcu świata. Tym bardziej rozczarowuje dysonans między tym rozdzierającym
wołaniem o wyzwolenie w muzyce a ugrzecznionym tekstem, który w sumie
przekonuje że nie ma się przeciwko czemu buntować i nie ma czego rozrywać (chyba że to jakaś na grubszą skalę zakrojona
szydera, ale czy ja wiem? Wszak nie zawsze na żarty czas…). Ja
tego niestety ścierpieć nie mogę, a mógł to być jeden z lepszych numerów
polskiego szeroko pojętego rocka… A dwa pozostałe numery (Szukam tamtej wiosny ze wspomnianym nawiązaniem do I’ve Just Seen a
Face o źdźbło lepszy) po prostu lekko zawyżają średnią, nie przechodząc do historii ze swymi ulotnymi melodiami.
Następna Złota Płyta Czerwonych Gitar będzie bardziej
zasłużona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym