niedziela, 11 sierpnia 2013

CZERWONE GITARY - (2)



więc nie rób już z siebie życiowej ofiary
zaśpiewaj, gdy grają wędrowne gitary

Czerwone Gitary
CZERWONE GITARY 2
1967

gatunek: pop-rock (“big-beat”)
najlepszy numer: Nikt na świecie nie wie
best moment: brawurowe walenie Skrzypczyka w Nikt na mnie weźmie młodości

Wędrowne gitary * Cztery pory roku * Gdy ktoś kogoś pokocha * Nikt na świecie nie wie * Przed pierwszym balem * Co za dziewczyna * Stracić kogoś * Przestań wodzić mnie za nos * Ktoś, kogo nie znasz * Nikt nam nie weźmie młodości * Szukam tamtej wiosny * Jestem malarzem nieszczęśliwym * Z obłoków na ziemię

** i 3/4

Historia muzyki rozrywkowej pełna jest batalii o wolność artystyczną, nie wszystkim jednak ich wygranie wychodzi na dobre. Oto odszedł „tyran” Kossela i Czter-wone Gitary mogły bez bata nad głową nagrać swojego drugiego longplayaya. Całe szczęście, że mieli na to tylko trzy dni, bo przynajmniej napięte terminy trzymały ich w jakichś ryzach. Chodzi mi o to, że z tego rozprężenia wyszła z tego rzecz uporczywie szarobura. Wprawdzie Czerwona(wa) Dwójka łatwo zyskała status Złotej Płyty, jednak czas obszedł się z nią niemiłosiernie – jedyny szeroko zapamiętany z niej numer, sympatyczna piosenka o Ewie, jeśli nawet należy do pierwszorzędnego garnituru przeboyouth Gitar, to raczej go zamyka niż otwiera. A poza Ewą baaardzo miaaałko…

I to nie jest tak, że – dajmy na to – wyprzedzili swój czas i rozminęli się z oczekiwaniami wielbicielek i krytyków (tak będzie z Gitarową Czwórką). Nagrywali ów Drugi longplay równolegle z Sierżantem Pepperem, ale nawet pobieżne jego przesłuchanie pokazuje, że nie tylko Beatlesi (jest jedno bezpośrednie nawiązanie – do piosenki zgadnijmy z jakiej płyty? Aha, Help!), ale nawet grzeczni Hollies odjechali w siną dal, a w zasięgu słuchu pozostali, bo ja wiem, Gerry & the Pacemakers? Dokładnie na tym wydaje się, że polega problem: chłopaki - zamiast patrzeć przed i obok siebie - tak usilnie próbowali powielić (co z tego że często zwycięskie) patenty z debiutu, że druga płyta szybko okazała się o wiele bardziej przestarzała niż pierwsza. I wymienianie się głównymi wokalami w jednym numerze, i akcenty humorystyczne (a jak tam jej nózka? Aaaa!), i nawet autoreferencje (Jurcio grał jak z nut, tej piosenki tajny rytm, eee?), a nawet takie rozwiązania aranżacyjne jak dublowanie partii gitarowych często brzmią jakby wyjęte z mikrofali. Z drugiej zaś strony, nieliczne próby rozszerzenia stylistyki lub wzbogacenia faktury dźwiękowej wypadają czasem wyjątkowo niezgrabnie, żeby tylko wypomnieć okropne parlanda Benka w dwóch aż utworach.

Zwolnione przez Kosselę miejsce przy stoliku kompozytorskim bez trudu wypełnił Krajewski, dominując nad resztą bez mała jak Lennon nad McCartneyem na Hard Day’s Night (rozkład piosenek przedstawia się następująco: Sewek: 8, Krzysztof: 4, Jurcio: jedna i to niezbyt). Znając dalszy bieg spraw nie będziemy oczywiście zaskoczeni wyraźnym złagodzeniem stylistyki, od razu jednak dodajmy, że nie wydaje się ono krokiem w dobrą stronę. Może dlatego, że ograniczenia warsztatowe, ale też i gatunkowe, a także oczywiście nie zawsze przystające do gatunku teksty często spychają dobre chęci i piękne melodie Seweryna w rejony niezamierzonej groteski (jak na przykład we wspomnianej Stracić kogoś, zważywszy na temat piosenki – tym bardziej to przykre). Trzeba mu oddać, że obowiązki poprzedniego harnasia starał się wypełnić wyjątkowo sumiennie – wysłał na świniobicie niejeden numer „humorystyczny” a także popełnił parę numerów szczelnie pozostających w idiomie „beatowym” . One właśnie wypadają najlepiej. Album otwiera bardzo wyrazisty temat gitarowy, o klarowności dorównującej najlepszym momentom z debiutu Blossom Toes (a jednak!), a cały doczepiony doń numer, Wędrowne gitary, w sumie utrzymuje poziom wstępnej zagrywki. W ogóle te „wędrowne” wątki i melodyczne, i tekstowe, które są jakby wyjęte ze śpiewnika harcerskiego (i są też obecne w następującym po Gitarach numerze Cztery pory roku) wydają się stanowić najcelniejszą nowinkę stylistyczną na płycie. Ale to Przestań wodzić mnie za nos, z pomysłowym zastosowaniem organów w intrze, wyrosła mi na odkrycie recenzyjnego odsłuchu. Z tym, że nawet tutaj przebija się spod przyjemnego aranżu The Druga Płyta Czerwonych Gitar Bane – melodia jest ciut nijaka.

Z kolei z puli “żartobliwej” całkiem nieźle broni się utwór (ba, niemalże operetka!) pt. Co za dziewczyna, o niejakiej Alinie, która wystawiła całą czwórkę do wiatru umawiając się z nimi do kina na tą samą godzinę. Wprawdzie scenka rodzajowa przy końcu wyraźnie drąży paradygmat Matury, ale w utworze właściwym momenty są: królową jakąś przypomina/”Madagaskaru?” – „też porównanie…”/ ”Czy Zanzibaru?” – „Jak to?”, a w przedpremierowych wykonaniach live było jeszcze ciekawiej: „Królewnę Śnieżkę?” –„też porównanie…”/ „Miss Cicibora?...” Hłe hłe hłe… Niestety przaśny humor z Jestem malarzem nieszczęśliwym (patrzę a tutaj – koń jak koń) zrujnowałby i najlepszą melodię, a tu (stary refren powtarza młodszy brat) z melodią wcale najlepiej nie jest.

Od tego jednak by rosnącej w siłę „krajewszczyźnie” dać krewki opór, był w tym zespole Krzysztof Klenczon. Teoretycznie. Bo i w tej mierze nie wszystko niestety zagrało jak należy i właśnie wkład drugiego lidera urasta do rangi czterech kropel, które przelewają czarę, no może nie goryczy, ale zwykłego rozczarowania. No dobrze, hitu Nikt na świecie nie wie się nie czepiajmy, oprócz lekko niezgrabnego tekstu (nie gra mi połączenie wątków romantycznych ze wspomnianymi autoreferencjami) wszystko jest w miarę świetnie – beatowy drive, wyrazista melodia i bardzo zgrabne harmonie w refrenie (czyżby czterogłos? tenor Skrzypczyka na pewno figuruje). Wydaje się jednak, że to inny numer miał być na tej płycie Klenczonowym opus magnum – w bardzo ciekawie zapowiadający się protest song oparty na prymitywnym boogie pt. Nikt nam nie weźmie młodości wokalista wyraźnie wlał całe serce i niemałe umiejętności. Dzielnie wtórują mu koledzy – nieco toporna w innych piosenkach perkusja Skrzypczyka tutaj dudni jakby na skraju rozpadu lub na końcu świata. Tym bardziej rozczarowuje dysonans między tym rozdzierającym wołaniem o wyzwolenie w muzyce a ugrzecznionym tekstem, który w sumie przekonuje że nie ma się przeciwko czemu buntować i nie ma czego rozrywać (chyba że to jakaś na grubszą skalę zakrojona szydera, ale czy ja wiem? Wszak nie zawsze na żarty czas…). Ja tego niestety ścierpieć nie mogę, a mógł to być jeden z lepszych numerów polskiego szeroko pojętego rocka… A dwa pozostałe numery (Szukam tamtej wiosny ze wspomnianym nawiązaniem do I’ve Just Seen a Face o źdźbło lepszy) po prostu lekko zawyżają średnią, nie przechodząc do historii ze swymi ulotnymi melodiami.

Następna Złota Płyta Czerwonych Gitar będzie bardziej zasłużona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym