środa, 8 maja 2013

The MONKEES - The Birds, The Bees & The Monkees



The war it was over before it begun

The Monkees
THE BIRDS, THE BESS & THE MONKEES
1968

genre: pop-rock, folk-rock
best song: P.O. Box 9847
best moment: może środkowa część Writing Wrongs?

Dream World * Auntie’s Municipal Court * We Were Made For Each Other * Tapioca Tundra * Daydream Believer * Writing Wrongs * I’ll Be Back Up On My Feet * The Poster * P.O. Box 9847 * Magnolia Simms * Valleri * Zor and Zam

*** i ½

Po trzech albumach wydanych w tym samym roku, paradoksalnie dopiero ten pierwszy w kolejnym objawia wyraźne zmęczenie materiału. Niby nie bardzo jest do czego się przyczepić, bo i na wcześniejszych płytach manufakturowy pop przegryzał się z autentycznym talentem i nawet poblaskami geniuszu. No właśnie, tam się przegryzał, tu się po prostu gryzie. Znikły gdzieś ideały jeden za wszystkich/wszyscy za jednego z tak niedawnych czasów Headquarters. Mike Nesmith jakby odgrodził się przed kolegami w swoich country-rockowych (Auntie’s Municipal Court) i okołopsychodelicznych (Writing Wrongs) osobnościach i do tego zaczął się w nich robić bardziej niespójny i mniej melodyjny (z wyjątkiem energicznej Tapioki, opartej na nieśmiertelnej zagrywce gitarowej z Needles and Pins), choć stylizowany na dwudziestolecie międzywojenne utwór Magnolia Simms pokazuje, że bawił się świetnie. Davy Jones i Micky Dolenz pozostali sympatyczni i kolorowi (czasem do bólu), o dziwo to ten pierwszy wprowadził na płytę dwie podpisane przez siebie (wspólnie z niejakim Steve’m Pittsem) piosenki, a drugi tylko udzielał się wokalnie. Jak to w takich przypadkowościach bywa, ostateczne wyniki tych kolaboracji były bardzo rozchwiane: czasami zahaczały o wyśmienitość (ale i tak ów P.O Box jest najlepszy na płycie raczej z braku konkurencji niż ukrytych w sobie skarbów) a czasem o bruk (im więcej plażowej orkiestry, tym gorzej). A Peter Tork… zagrał tu tylko na pianinie w nawet przeboju Daydream Believer (jaki album taki hit – niby fajny, ale jakiś taki… smukły!) Następny album pokaże jak ważnym spoiwem był Tork dla zespołu, tutaj zespół wyraźnie stracił na tym, że nie dopuścił go do… no może nie głosu (choć bonusowy Alvin jest uroczy) ale do palcy.

Nawet nie mogę się przyczepić do tego, że zespół stanął w miejscu. Zarówno wspomniana Magnolia jak i rozbuchany (i niestety bardzo karykaturalny) protest song Zor and Zam podważają niecne zarzuty o rozmienianiu się na drobne piosenki typu Valleri (a nawet ona nie pozbawiona jest zalet – wszak she sure looks different than the way she looked before… „before”, czyli w wersji telewizyjnej) Chodzi o to, że tak jak sklecony na siłę More of The Monkees udowadniał niezbicie (choć wbrew woli zespołu), że Monkees to bojzbęd, tak te tu Różne Zwierzontka mimo wszystko przekonują że Monkees świecą blaskiem odbitym. Mimo że każda piosenka z osobno, może poza nadętą i kiczowatą We Were Made For Each Other, prezentuje się całkiem n i e ź l e, zebrane razem wydają się jak dla mnie porażać swoją niewagą, niepotrzebą i ledwością. Dobrze, że płyta jest taka krótka, łatwiej uchodzi.

Ale spokojnie, o ile ryba psuje się od głowy, o tyle Małpy od Głowy zyskują rezon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym