środa, 12 grudnia 2012

ELECTRIC LIGHT ORCHESTRA - Face the Music



Pulls you in, takes you down
It’s a sad affair

Electric Light Orchestra
FACE THE MUSIC
1975

genre: pop, rock pop, art pop, prog-pop
best song: Waterfall
best moment: trzydziestodwójki Bevana w Fire On High

Fire On High * Waterfall * Evil Woman * Nightrider * Poker * Strange Magic * Down Home Town * One Summer Dream

* * * i ¼




Rok 1974 był początkiem końca rocka progresywnego. Tak naprawdę nie trzeba było punk rocka, żeby wybił dinozaury, zrobiły to wcześniej (Yes, Pink Floyd) czy później (Genesis, Queen) plastikowe syntezatory i dące w parze znaczne uproszczenie form. Rok 1975 był w ogóle jakiś nie teges – Genesis stracili Gabriela, King Crimson, ELP i Moody Blues w rozpadzie, w Yes Moraz, w odwodzie Yamahy… Jedynie Jethro nie skusili się na tandetne brzmienia, ale cóż tego skoro Minstrel in the Gallery jest w większości unsłuchable

Jeff Lynne, od zawsze pies na przeboje (i jak mówili koledzy z pierwszego bandu: na sławę), bezbłędnie wyczuł co się antyświęci i szast prast uprościł stylistykę. Raczej jednak prast jednak – owszem, album zyskał status Platynowej Płyty, ale w pierwszej chwili nie wszedł nawet na listy brytyjskie. I bardzo dobrze, bo Face The Music (na moim pierwszym jakże legalnym  wydaniu kasetowym do tytułu przedostała się nazwa wytwórni i dumnie stało: FACE THE MUSIC JET*, nawet ładnie) jest typowym albumem przejściowym: nierównym, bezdusznym, miałkim i średnim. Choć nie bez jaskółek zwiastujących wiosnę. I to całkiem pokaźnych.

Nawet nie chodzi do końca o sound, bo choć po głębokościach i piętrowościach Eldorado zostało niewiele i nawet jedyny stricte progresywny utwór na płycie, Fire On High,  jest w najlepszym razie prog-popem niż prog-rockiem, głównie przez to że między smyczkami wyraźnie pobłyskują plastikowe klawisze. Po prostu, słyszalna już od pierwszego albumu bez Wooda tendencja do spychania elementów progresywnych na dalszy plan doszła tu do naturalnej (czyżby?) konkluzji: w czystym popie orkiestracje są przecież niepotrzebne. Dlatego też w singlowych hitach Evil Woman (będącym w istocie uproszczoną wersją Showdown) i strasznie balonikowatej Strange Magic partie smyczkowe zostały zdegradowane do roli niegroźnej ciekawostki, a tak, w drugiej zwrotce w tle. Najgorsze jest to, że nawet w pozostałych utworach, gdzie rola smyczków jest umniejszona w mniejszym stopniu, orkiestracje wypadają zazwyczaj niezbyt przekonująco, żeby nie powiedzieć: banalnie (a nawet miejscami tandetnie, jak w koszmarku pt. Down Home Town). Dobrze, że ostały się chociaż interludia, w porównaniu do Eldorado mocno wprawdzie skarłowaciałe, ale nadają całości daleki posmak wielkości. Innym spoiwem Face The Music są zabawy z odtwarzaniem fragmentów recytowanych i smyczkowych od tyłu – nic groźnego, a Jeff będzie do tego motywu sukcesywnie wracał, zwłaszcza na płycie Ukryte wiadomości.

Wspominałem jednak o jaskółkach… Największą jest bezsprzecznie utwór Waterfall, najpiękniejsza do tej pory kompozycja Lynne’a, o bardzo rozbudowanej, „piętrowej” melodii, trafionym (a jednak!) smyczkowym interludium i wielu smaczkach aranżacyjnych, od kontrmelodii w refrenie przez świetne partii gitary slide po ujmujące chórki w codzie. Nie bardzo ustępują mu zarówno zamykający całość One Summer Dream (choć tutaj melodia jest dla mnie odrobinę zbyt lakoniczna – za to piosenka urzeka jakąś emocjonalną prawdziwością) a także zamykający oryginalnie stronę B oniryczny Nightrider. Całkiem niezły jest także pop-rockowy Poker, po raz pierwszy w historii ELO udanie łączący melodyjność z jakąś tam czadowością, choć nieco osłabiają go zbyt wyeksponowane partie klawiszowe. Co ciekawe, w obu tych ostatnich utworach wyraźnie słychać głos nowego narybku w składzie. Basista Kelly Groucutt zaczął wyraźnie odciążać Lynne’a w obowiązkach wokalnych i nawet frontmańskich, co stanowiło miły powrót do standardów rodem jeszcze z The Move, gdzie w jednej piosence potrafiło zmieścić się trzech głównych wokalistów.

Szkoda tej gorszej połowy płyty, ale spokojnie, dla Electric Light Orchestra miały teraz nadejść wyraźnie lepsze dni!


* nie mówiąc już o tym, że składanka A Perfect World of Music opisana była jako "Electric Ligcht Orchestra" - na pewno z myślą o rynku niemieckim

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym