wtorek, 23 października 2012

SIMON & GARFUNKEL - Live From New York, 1967



Wow, Carnegie Hall… I’m Artie Garfunkel at least, alias Art Garfunkel and now Arthur Garfunkel,  this is Paul Simon on my left and this is Leaves That Are Green


 
Simon & Garfunkel
LIVE FROM NEW YORK CITY, 1967
2002

genre: folk, folk-rock
best song: nie wiem czy tym razem nie Wednesday Morning, 3 A.M., mimo niepotrzebnego wygłupu Paula na sam koniec
best moment: fools! said I you do not know…



He Was My Brother * Leaves That Are Green * Sparrow * Homeward Bound * You Don’t Know Where Your Interest Lies * A Most Peculiar Man * The 59th Street Bridge Song (Feelin' Groovy) * The Dangling Conversation * Richard Cory * A Hazy Shade of Winter * Benedictus * Blessed * A Poem on The Underground Wall * Anji * The Sound of Silence * I Am a Rock * For Emily, Whenever I May Find Her * A Church Is Burning * Wednesday Morning, 3. A.M.



* * * * i 3/4

Mimo że firmowany przez ten sam duet i zarejestrowany w tym samym mieście, koncert z Philharmonic Hall at Lincoln Center różni się od tego z Central Parku prawie wszystkim. Tutaj zespół znajduje się w samym środku siedmioletniej kariery, u szczytu soków, w pełni głosów, w doskonałej jedności i świeżości, bez muzyków towarzyszących, w zamkniętym pomieszczeniu i dużo opowiada między piosenkami. I pomimo skąpych aranżacji i tego, że track-lista siłą rzeczy obejmuje jedynie pierwsze trzy albumy i dwie ciekawostki (m.in. prawie skończoną You Don’t Know Where Your Interest Lies, bez środkowego wtrętu indications indicate), płyta ani nie wydaje mi się zbyt jednorodna, ani zbyt uboga, przeciwnie – z jednej gitary akustycznej i dwóch głosów udało się wyczarować miriady odcieni i emocji.

Najważniejsza z tego wszystkiego jest oczywiście nieskalana harmonia pomiędzy Paulem i Artem. W przytłaczającej większości fraz są zgodni co do milisekundy, a trzeba dodać, że występ nie ma nic wspólnego z rutyniarskim i przewidywalnym odśpiewaniem materiału co do nuty jak na płycie. Już otwierający całość numer He Was My Brother zaskakuje miejscami radykalnymi zmianami melodii i przede wszystkim harmonii i tak zostanie już do końca (zmieniła się nawet wymowa słowa qui w Benedictus) . Oczywiście niektórym utworom bardziej surowe aranże wychodzą na dobre (Richard Cory) innym nie do końca (np. wspomniany You Don’t Know Where Your Interest Lies to jak się okazuje numer na wskroś studyjny, podobnie Blessed), ale wszelkie niedoskonałości na tym polu szczodrze wynagradza wręcz namacalny żar wylewający się spod palców i strun głosowych chłopaków, no i żaden raczej utwór nie jest w koncertowej wersji jakoś szczególnie odstręczający, nawet gdy w kilku piosenkach dość mocno nie stroi gitara (zwłaszcza cierpi na tym Hazy Shade Of Winter). O właśnie, Paul Simon – gitarzysta… Na tym albumie – niezagrożony przez inne instrumenty – lśni jak chyba na żadnym innym: nie dość, że precyzyjny i nieomylny w graniu palcami, to jeszcze niesamowicie biegły w operowaniu napięciem i głośnością. Innym niestudyjnym zaskoczeniem jest Garfunkel – konferansjer, jego przedmowa do Poem On the Underground Wall warta jest niejednego utworu, na przykład niepojęcie wszędobylskiego Anji, który jest chyba jedynym nudnawym momentem na płycie.

Na płycie znalazło się aż 19 piosenek, ale album dzielnie utrzymuje napięcie na wysokim poziomie, na co składa się na pewno wspomniane genialne operowanie odcieniami (ile stopni głośności mamy w samym Sound of Silence!) ale też to, że Paul i Art nie folgują sobie tak jak to czasem bywało później (np. w Feelin’ Groovy w wersji znanej z Greatest Hits, którą to płytę warto mieć dla kapitalnej wersji Emily, ta tutaj niestety nie jest aż TAK wielka)) i utwory pozostają bardzo zwarte, przez co całość nie trwa nawet godziny. Prawdę powiedziawszy, wszystko powinno trwać trochę dłużej, bo z jakiegoś dziwnego powodu na płycie nie znalazła się porywająca piosenka Red Rubber Ball, którą w epoce duet oddał zespołowi The Cyrkle, a która w wersji z niniejszego koncertu ukazała się pod koniec lat dziewięćdziesiątych na boxie Old Friends. Nie ma Redrubberballa, nie ma pięciu gwiazdek, ale warto, zaręczam, warto…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym