środa, 31 października 2012

ELECTRIC LIGHT ORCHESTRA - The Electric Light Orchestra



Who thanked the Lord for the clothes that she wore…

Electric Light Orchestra
The ELECTRIC LIGHT ORCHESTRA
1971

genre: progressive rock, art rock
best song: 10538 Overture
best moments: refreny Queen of The Hours, backwards coda Mr Radio

10538 Overture * Look At Me Now * Nellie Takes Her Bow * The Battle of Marston Moor * First Movement (Jumping Biz) * Mr. Radio * Manhattan Rumble (49th Street Massacre) * Queen of the Hours * Whisper In the Night

* * * *

Ta jedyna w swoim rodzaju, debiutancka płyta ELO powstawała równocześnie z pożegnalnym albumem zespołu The Move, z którego feniksów Orkiestra powstała. Co zabawne, o ile największą wadą Message From The Country wydaje się być jego bestialskie rozwydrzenie stylistyczne, to nagrywana z grubsza w tym samym składzie The Electric Light Orchestra jest tak jednolita i zmasowana brzmieniowo, że wręcz nie pozostawia miejsca na oddech.

Pomysł na nową płytę i w ogóle na nowy zespół był dość prosty: wystartować dokładnie z tego miejsca, w którym Beatlesi zostawili piosenki Strawberry Fields Forever i I Am the Walrus. Łatwo się mówi… Mimo że poczynania Roya Wooda w The Move świadczyły o jego nieprzeciętnym talencie songwriterskim jak dla mnie właściwie na miarę Lennona i McCartneya, a w osobie Jeffa Lynne’a miał nie lada pomagiera, ostatecznie nowej formacji wyraźnie zabrakło beatlesowskiego… no właśnie czego? Dyscypliny? Polotu? Genialnego producenta? Przede wszystkim chyba umiarkowania…

Łatwo uznać debiut ELO za nieudany, ja jednak mam do tej płyty duży szacunek. Upadek okazał się świetlisty i chwalebny, zgubny rozmach wciąż robi wrażenie, a przerośnięty koncept mimo wszystko ma ręce i nogi. Do karkołomnego połączenia piłujących drzewa wiolonczel z przyjemnymi angielskimi melodiami można się przekonać, zwłaszcza w piosenkach napisanych przez Lynne’a, tym bardziej że po przesłuchaniu całej płyty najbardziej zapada w pierś jej konsekwentna, choć cokolwiek zgrzytliwa oryginalność (ELO było chyba pierwszym zespołem rockowym, który miał na stałe w składzie wiolonczelistę i waltornistę, choć trzeba dodać, że na tym drugim instrumencie grywał wcześniej basista The Who). Mimo że pierwsze wrażenie może być wręcz odstręczające, może warto zostać z tą płytą na dłużej, bo potrafi odsłonić drzemiące w niej połacie dzikiego piękna.

Ze wszystkich oczywistych mankamentów tego odważnego albumu najbardziej smuci mnie to, że Roy Wood wyraźnie przegrywa pojedynek na kompozycje z Jeffem Lynne’m, którego sam przecież sprowadził do The Move i poduczył fachu. Już na rzeczonym Message From the Country nie da się ukryć, że uczeń prześcignął mistrza (lub precyzyjniej: mistrz się wypstrykał), ale tam na obronę Wooda można przytoczyć dwie fantastyczne piosenki z równocześnie wydanych singli (Tonight i Chinatown). Tutaj już nie ma o czym mówić – najlepszy numer Wooda  na płycie (Whisper – przepiękna instrumentalna część środkowa) zaledwie dorównuje najsłabszemu działu Lynne’a (chyba Nellie). Jak mi się wydaje, Roy tak dalece zapomniał się w eksperymentach z brzmieniem, że odstawił na bok melodie (wyłączając z kolei zbyt łatwo wpadający w ucho instrumentalny First Movement). Najlepszym przykładem są tu całkiem przyjemna pioseneczka Look At Me Now, którą kompletnie zrujnowały ohydne solówki na dudach oraz przepompowany instrumental Battle of Marston Moor i jeden i drugi numer ma całkiem niezłe momenty, tylko co nam po nich gdy walą się nam na głowę przepiłowane przez wiolonczele drzewa. Za to Drzew Lynne – ponoć od zawsze marzył o stadionach – był sprytniejszy i zawsze wychodził od konkretnej melodii, którą tylko udziwniał – i to jak!

Najlepsze utwory na płycie są wyraźnie dwa. Przede wszystkim singlowa (i nawet top tenowa) 10538 Overture, gdzie proporcje między popem i artem, ładem i zgrzytem, Royem i Jeffem są najlepiej wyważone. Co tu dużo mówić – numer jest dla mnie porywający, od początkowego riffu po ostatnie podrygi muzycznego leśnictwa (jedyny mankament to tekst – niezłe jaja – did you see your friend/crying from his eyes today (dobrze, że nie z dupy) – trzeba się niestety przyzwyczaić, teksty ELO pozostaną nawet na rockową modłę do bólu banalne). Z kolei Queen of the Hours ma jeszcze bardziej zwiewną melodię i porywa raczej do niespokojnego tańca niż wprawia w osłupiałe uniesienie. W każdym razie, obydwa pomieściły na tyle dużo smaczków brzmieniowych, rytmicznych i harmonicznych, że można do nich często powracać bez obawy o znudzenie.

Podjudzony przez starszego kolegę, Lynne poważył się także na dwie formy bardziej monumentalne. W posępnej piosence Nellie Takes Her Bow z nawet udanym tekstem o dziewczynie, która ucieka przed życiem na scenę, umieścił długą instrumentalną dygresję (oczywiście na waltornię i piłujące smyczki), z kolei forma w zasadzie instrumentalnej Manhattan Ramble jest dokładnie odwrotna: monumentalny motyw jakby wzięty z jakiejś mrocznej parady przedzielony jest biegnącą, lekko groteskową operetką – wszystko razem składa się w nieźle pomyloną całość, jest się czym przestraszyć.

Całości dopełnia niepozorna pioseneczka Mr. Radio, która staje się o tyle ważna, że najbardziej przypomina późniejsze poczynania Orkiestry, która przecież przeszła do historii bynajmniej nie ze względu na swoje eksperymenta, ale gładziudkie popowe (czy wręcz dyskotekowe) produkcje z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W zwrotkach mamy tu niemal czysty, słoneczny i nieco tęskny pop. I bardzo zresztą fajnie - na razie w Panu Radiu ciągle grają wywrotowe smyczki, swobodnie nawiązujące do muzyki klasycznej, bębny Beva Bevana są wyraźnie za ciężkie (może to w sumie nie takie znowu śmieszne, że w latach 80-ych „wzmocnił” Sabbathów), a i intro, o outro opierają się na smacznych eksperymentach z odtwarzaniem taśmy od tyłu. Na razie zatem jesteśmy lata świetlne od koszmarnej płyty Discovery, ale nie bój, nie bój – zaraz ci wyłączą!

Na razie dwa lidery wzięły się za łby… :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym