czwartek, 29 marca 2012

The BYRDS - Turn! Turn! Turn!


…a time to gather stones together…

The Byrds
TURN! TURN! TURN!
1965

genre: jangle pop, power pop, folk rock
best songs: The World Turns All Around Her
best moment: zwrotka It Won’t Be Wrong

Turn! Turn! Turn! * It Won’t Be Wrong * Set You Free This Time * Lay Down Your Weary Tune * He Was a Friend of Mine * The World Turns All Around Her * Satisfied Mind * If You’re Gone * The Times They Are a-Changing * Wait and See * Oh! Susannah

* * * i ¾


Z tym albumem sprawa jest bardzo prosta. Od debiutu zmieniło się niewiele – znowu mamy połowę piosenek autorskich i połowę przeróbek (w tym dwie kompozycje Dylana) i znowu najbardziej przekonują mnie propozycje własne, tym bardziej że - nic nie tracąc na melodyjności – Clark i McGuinn nieco zróżnicowali swój styl. To jest zresztą największy plus tej płyty w stosunku do poprzedniej: człowiek nie jest już tak zduszony magmowatym janglem; owszem, Rickenbacker wciąż gra że tak pem pierwsze skrzypce, ale do głosu zostały dopuszczone także gitary akustyczne, przynoszące błogosławioną przestrzeń. O tak, teraz można spokojnie mówić o folk-rocku! Żeby jeszcze covery trzymały równy poziom…

Zacznijmy jednak od utworów bezsprzecznie udanych. W kolejce po najwyższe miejsce na podium nagle jakaś kotłowanina i oto typowany przez koników do niechybnego zwycięstwa utwór tytułowy pada nagle z folkowych nóg, a złoty medal odbiera otwierająca stronę B (chyba najlepsza) kompozycja Gene’a Clarka (przynajmniej za jego stażu w Byrds) The World Turns All Around Her. Misternie pomyślane dwugłosy tym razem nie duszą się w Rickenbakerze jak w garnku, od otwierającego temaciku akompaniament jest bardziej wyrazisty i selektywny i piosenka ma większego kopa niż najbardziej agresywny numer na Tambourinie czyli It’s No Use. W dodatku w tekście mamy pełną rozpacz a w melodii pełnię słodyczy. Ta kotłowanina nominalnie przeciwstawnych środków stylistycznych przynosi niezapomnianą podwalinę pod brzmienie gitarowych numerów na płycie Revolver. Oczywiście w takim And Your Bird Can Sing Beatlesi wznieśli ów power-popowy format na wyżyny dla Byrds niedostępne, ale – po raz kolejny! – to Byrds byli tam pierwsi. Zresztą o s t a t e c z n i e nie ma tu mowy o żadnym wyścigu, obie piosenki bynajmniej sobie nie przeszkadzają.

Początek piosenki It Won’t Be Wrong (napisanej przez McGuinna jeszcze dla wczesnej inkarnacji zespołu nazywającej się  The Beefeaters) zapowiada podobne wysokości, rozumicie, tight production and all… Ścisk w aranżacji nieprawdopodobny, ścisk w gardle niemożebny i wtedy… niestety któryś mądry postanowił zmienić metrum… szkoda… McGuinn z Crosbym wydubali jeszcze jeden numer razem, podobno w opozycji do hegemonii Clarka, nawet przyjemna melodyjka, ale tekst owego Wait and See mocno zalatuje szeździesiątym czecim. Clark tymczasem, jak to dobitnie pokazuje ślamazarne If You’re Gone z uporczywą „indyjską” wokalizą w tle, bywał już i to obiema nogami w raga-rocku. I szkoda, że nie był bardziej płodny, bo „epicka” Set You Free This Time jasno pokazuje, że – swoimi słowami – zbliżył się do Dylana na niebezpieczną odległość, przynajmniej jeśli chodzi o sprawy damsko-męskie. Jeszcze jedną poruszającą skargę (She Don’t Care About Time) upchnięto na singiel, a potem trzeba było już nalewać z pustego.

To covery kładą tę płytę. Żaden z nich nie jest jakoś potworny, ale przynajmniej z połowy z nich bije aura niepotrzebności. Podobno w niniejszym wykonaniu The Times They Are a-Changing można doszukać się jakichś pokładów ironii; cóż, ja słyszę tylko odcięcie kuponów od pomysłu na czteroczwartowanie Boba. Ale przynajmniej jest tu beat i clang, za to w powolnym Lay Down Your Weary Tune jedynym urozmaiceniem akcji jest to, że tę samą melodię śpiewają McGuinn solo i czterogłos razem. Podobnie i Satisfied Mind, i He Was a Friend of Mine są oparte na w kółko powtarzanej jednej zwrotce, co znacząco umniejsza brzmieniowe walory obu (w Friend pyszny Hammondzik w tle). Jeśli dołożymy do tego słynną Oh!Susannęh (tu pomysł polega na tym, że wykonano to ze śmiertelną powagą), na zachwycenie się którą trzeba mieć dobry dzień, wyjdzie nam niespecjalnie ważkie pół płyty.

Na szczęście do najlepszej przeróbki nikt się raczej nie przyczepi, najlepsze świadectwo wystawiają jej ci, którzy biorą tytułowca za autorski numer Byrds. Do sprawdzonego patentu na lejącą gitarę i przytomne alternacje unisona i harmonii (wszystkie pomysły na partie wokalne, na czele z trójgłosem w kulminacji refrenu, są tu wyjątkowo trafne) dochodzi  lekko tylko przeredagowany przez Pete’a Seegera tekst biblijny i znacząca poprawa w grze Michaela Clarke’a, który przestał pukać a zaczął myśleć co gra. Podobno  Turn! Turn! Turn! to pierwszy hit w historii z wykorzystaniem start-stopów, ale i same wstawki (zwłaszcza w wyciszeniu) nabrały świeżości i nerwu.

W sumie zostaliśmy poczęstowani typowym albumem przejściowym. Cieszy rozwinięty warsztat wykonawczy i dwa najlepsze utwory łatwo przechodzą do historii (tzn. numer Seegera do światowej, numer Clarka do mojej, hehe), a jeśli chodzi o te mielizny, to kto się może oprzeć gdy wytwórnia naciska? Na szczęście już następnym razem covery będą stanowiły mniejszość i to mimo nagłego wyskoczenia za burtę głównego piosenkopisarza The Byrds. I to za burtę samolotu…

3 komentarze:

  1. numer nagle się zatrzymuje i zaraz biegnie dalej

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaa, kumam. Dobrze jest zjawisku mieć swoją nazwę, hehe...
    A tak w szczególe, to coś ze strefą czasową masz chyba nie tak.

    OdpowiedzUsuń

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym