The
Byrds
TURN!
TURN! TURN!
1965
genre:
jangle pop, power pop, folk rock
best songs:
The World Turns All Around Her
best moment:
zwrotka It Won’t Be Wrong
Turn! Turn!
Turn! * It Won’t Be Wrong * Set You Free This Time * Lay Down Your Weary Tune *
He Was a Friend of Mine * The World Turns All Around Her * Satisfied Mind * If
You’re Gone * The Times They Are a-Changing * Wait and See * Oh! Susannah
* * * i ¾
Z tym
albumem sprawa jest bardzo prosta. Od
debiutu zmieniło się niewiele – znowu mamy połowę piosenek autorskich i połowę
przeróbek (w tym dwie kompozycje Dylana) i znowu najbardziej przekonują mnie
propozycje własne, tym bardziej że - nic nie tracąc na melodyjności – Clark i McGuinn nieco zróżnicowali swój styl. To jest zresztą największy plus tej płyty
w stosunku do poprzedniej: człowiek nie jest już tak zduszony magmowatym
janglem; owszem, Rickenbacker wciąż gra że tak pem pierwsze skrzypce, ale do głosu
zostały dopuszczone także gitary akustyczne, przynoszące błogosławioną
przestrzeń. O tak, teraz można spokojnie mówić o folk-rocku! Żeby jeszcze
covery trzymały równy poziom…
Zacznijmy jednak od
utworów bezsprzecznie udanych. W kolejce po najwyższe miejsce na podium nagle
jakaś kotłowanina i oto typowany przez koników do niechybnego zwycięstwa utwór
tytułowy pada nagle z folkowych nóg, a złoty medal odbiera otwierająca stronę B
(chyba najlepsza) kompozycja Gene’a Clarka (przynajmniej za jego stażu w Byrds)
The World Turns All Around Her. Misternie pomyślane dwugłosy tym razem
nie duszą się w Rickenbakerze jak w garnku, od otwierającego temaciku akompaniament
jest bardziej wyrazisty i selektywny i piosenka ma większego kopa niż
najbardziej agresywny numer na Tambourinie czyli It’s No Use. W dodatku
w tekście mamy pełną rozpacz a w melodii pełnię słodyczy. Ta kotłowanina nominalnie
przeciwstawnych środków stylistycznych przynosi niezapomnianą podwalinę pod
brzmienie gitarowych numerów na płycie Revolver. Oczywiście w takim And Your
Bird Can Sing Beatlesi wznieśli ów power-popowy format na wyżyny dla Byrds
niedostępne, ale – po raz kolejny! – to Byrds byli tam pierwsi. Zresztą o s t a
t e c z n i e nie ma tu mowy o żadnym wyścigu, obie piosenki bynajmniej sobie
nie przeszkadzają.
Początek piosenki It
Won’t Be Wrong (napisanej przez McGuinna jeszcze dla wczesnej inkarnacji
zespołu nazywającej się The Beefeaters)
zapowiada podobne wysokości, rozumicie, tight production and all… Ścisk
w aranżacji nieprawdopodobny, ścisk w gardle niemożebny i wtedy… niestety
któryś mądry postanowił zmienić metrum… szkoda… McGuinn z Crosbym wydubali
jeszcze jeden numer razem, podobno w opozycji do hegemonii Clarka, nawet
przyjemna melodyjka, ale tekst owego Wait and See mocno zalatuje szeździesiątym
czecim. Clark tymczasem, jak to dobitnie pokazuje ślamazarne If You’re Gone
z uporczywą „indyjską” wokalizą w tle, bywał już i to obiema nogami w
raga-rocku. I szkoda, że nie był bardziej płodny, bo „epicka” Set You Free
This Time jasno pokazuje, że – swoimi słowami – zbliżył się do Dylana na
niebezpieczną odległość, przynajmniej jeśli chodzi o sprawy damsko-męskie.
Jeszcze jedną poruszającą skargę (She Don’t Care About Time) upchnięto
na singiel, a potem trzeba było już nalewać z pustego.
To covery kładą tę płytę.
Żaden z nich nie jest jakoś potworny, ale przynajmniej z połowy z nich bije
aura niepotrzebności. Podobno w niniejszym wykonaniu The Times They Are a-Changing można
doszukać się jakichś pokładów ironii; cóż, ja słyszę tylko odcięcie kuponów od
pomysłu na czteroczwartowanie Boba. Ale przynajmniej jest tu beat i clang, za
to w powolnym Lay Down Your Weary Tune jedynym urozmaiceniem akcji jest
to, że tę samą melodię śpiewają McGuinn solo i czterogłos razem. Podobnie i Satisfied
Mind, i He Was a Friend of Mine są oparte na w kółko powtarzanej
jednej zwrotce, co znacząco umniejsza brzmieniowe walory obu (w Friend
pyszny Hammondzik w tle). Jeśli dołożymy do tego słynną Oh!Susannęh (tu
pomysł polega na tym, że wykonano to ze śmiertelną powagą), na zachwycenie się
którą trzeba mieć dobry dzień, wyjdzie nam niespecjalnie ważkie pół płyty.
Na szczęście do
najlepszej przeróbki nikt się raczej nie przyczepi, najlepsze świadectwo
wystawiają jej ci, którzy biorą tytułowca za autorski numer Byrds. Do
sprawdzonego patentu na lejącą gitarę i przytomne alternacje unisona i harmonii
(wszystkie pomysły na partie wokalne, na czele z trójgłosem w kulminacji
refrenu, są tu wyjątkowo trafne) dochodzi lekko tylko przeredagowany przez Pete’a
Seegera tekst biblijny i znacząca poprawa w grze Michaela Clarke’a, który przestał
pukać a zaczął myśleć co gra. Podobno Turn!
Turn! Turn! to pierwszy hit w historii z wykorzystaniem start-stopów, ale i
same wstawki (zwłaszcza w wyciszeniu) nabrały świeżości i nerwu.
W sumie zostaliśmy poczęstowani typowym albumem
przejściowym. Cieszy rozwinięty warsztat wykonawczy i dwa najlepsze utwory łatwo
przechodzą do historii (tzn. numer Seegera do światowej, numer Clarka do mojej,
hehe), a jeśli chodzi o te mielizny, to kto się może oprzeć gdy wytwórnia
naciska? Na szczęście już następnym razem covery będą stanowiły mniejszość i to
mimo nagłego wyskoczenia za burtę głównego piosenkopisarza The Byrds. I to za
burtę samolotu…
Co to start-stop?
OdpowiedzUsuńnumer nagle się zatrzymuje i zaraz biegnie dalej
OdpowiedzUsuńAaa, kumam. Dobrze jest zjawisku mieć swoją nazwę, hehe...
OdpowiedzUsuńA tak w szczególe, to coś ze strefą czasową masz chyba nie tak.