piątek, 10 lutego 2012

The RUTLES - The Rutles

 
you’re so pusillanimous oh yeah

The Rutles
The RUTLES
1978

genre: parody, british invasion, pop rock, psychedelic pop,
best songs: Doubleback Alley, Nevertheless
best moment: chórki w Nevertheless

Hold My Hand * Number One * With a Girl Like You * I Must Be In Love * Ouch! * Living in Hope * Love Life * Nevertheless * Good Times Roll * Doubleback Alley * Cheese and Onions  * Another Day * Piggy in the Middle * Let’s Be Natural

* * * * i ¼ [uwaga: wersja CD * * * i ¾]


Does humour belong in music? No jak dla mnie niezbyt. Pomijając oczywistą kwestię, że de humore jest chyba jeszcze trudniej disputandum esse (czyt: gwiazdkować) niż de gustibus, akurat w i tak ulotnej muzyce okołorockowej, dźwięki na śmieszno wydają się mi być jeszcze mniej  t r w a ł e  niż dźwięki na serio. W każdym razie kilku Wielkim zdarzyło się zaśmiecić swoje świetne albumy godnymi pożałowania uu żarcikami typu Spanish Piece. Z drugiej jednak strony czasem nie zawadzi przekłuć uszy progresywnym balonikom… Jeszcze raz zarzekając się zatem, że bardzo trudno tu cokolwiek wyrokować, mogę przytoczyć dwa skrajne różnie poczucia humoru z okołorockowej muzyki wyspiarskiej: The Scaffold i The Bonzo Dog Doo-Dah Band i ostrożnie orzec, że jeśli coś po nich zostało to na pewno nie te kawałki w których muzyka sprowadzona jest do czysto instrumentalnej roli powozika dla żartu.

Dobrze rozumiał to Neil Innes, główny wykonawca projektu The Rutles, którego pomysłodawcą był Eric „say no more” Idle z cyrku Monty Pythona. Dlatego do świetnego filmu "All You Need Is Cash" (w którym zresztą popisowo zagrał Lennona) zamiast tanich jednorazowych rechotów przygotował kilkanaście piosenek o charakterze raczej pastiszowym niż parodystycznym, które często z powodzeniem mogły funkcjonować bez beatlesowskiego kontekstu. Największą nagrodą dla Innesa są zapewne tu i ówde głosy, że piosenka Rutles jest lepsza od oryginału. Co jeszcze śmieszniejsze, demo piosenki Cheese and Onions trafiło na jakiś bootleg Beatlesów. Jakby nie było, z perspektywy czasu to właśnie The Rutles okazali się najbardziej pamiętną i rozpoznawalną wersją alternatywną Czwórki, nawet jeśli na krótką metę wyczyny Petera Serafinowicza albo Davida Gesslera może i śmieszą bardziej. The Rutles okazali się po prostu projektem bardziej totalnym i wyrafinowanym.

Innes miał o tyle ułatwione zadanie, że jeszcze jako członek Bonzo Dog Doo-Dah Band pracował w studio z McCartneyem i wystąpił w filmie ‘Magical Mystery Tour’. Zbliżały się jednak lata 80-te i technologia studyjna pomknęła bardzo w bok, co bardzo odbiło się na brzmieniu płyty. Jeszcze na winylu brzmiało to całkiem stylowo, niestety sterylny cyfrowy mastering uwypuklił płaski sound perkusji. Najlepiej udały się gitary, zwłaszcza we „wcześniejszych nagraniach” gdzie miały coś do powiedzenia – treblowy clang brzmi bardzo jak z epoki, choć w solówkach nieco brak inwencji i błysku. Oczywiście o wiele ważniejsi są wokaliści i partie Innesa (był on jedynym „członkiem” The Rutles który wystąpił i w filmie, i na płycie) bardzo udatnie odwzorowują i barwę, i niektóre manieryzmy (Number One) Johna Lennona, choć mam wrażenie, że i tak Innes lepiej naśladuje sposób mówienia Johna niż jego śpiew. Co by nie pisać, wokale „Rona Nasty’ego” są na pewno bardzo mocnym punktem albumu The Rutles, czego niestety nie można powiedzieć o naśladowcach Paula (Ollie Halsall) i George’a (Ricky Fataar): technicznie są bez zarzutu, w harmoniach wspaniali, ale barwy mają niezbyt podobne do naśladowanych.

Ogólnie wszystkie piosenki na płycie (oprócz Living in Hope) brzmią zatem trochę jakby śpiewał je John. Nie jest to jednak jakiś wielki problem, bo same piosenki są dość różnorodne stylistycznie i w większości świetnie oddają ducha twórczości The Beatles, choć oczywiście Rutlesom brakuje i geniuszu i energii pierwowzoru. Jak się zdaje, Neil Innes zdawał sobie z tego sprawę – w numerze Number One, wzorowanym na Twist and Shout, dodał na przykład middle eight, który rekompensuje niedostatki w krzykach. Niewiele dało się za to zrobić w dziale z napisem „melodia” i najlepiej pokazuje to utwór Good Times Roll, w którym kontrast między natchnioną zwrotką i prostym refrenem, a la Lucy in the Sky, aż kłuje w uszy. Owszem, partia McCartneya też była oparta p r a w i e na jednym dźwięku, ale bezsprzecznie ratowała ją i wysokość tonu i przede wszystkim ten prześliczny melizmat na słowie diamond. Partia Innesa jest tylko prosta – dobre na jeden raz. Właściwie przez cały czas jest na tej płycie pod tym względem tylko dobrze, czasem bardzo dobrze, ale nigdy nie genialnie. Żadnych zastrzeżeń nie można mieć, co znamienne, chyba tylko w utworze „Harrisona”, który uważam za największe osiągnięcie czysto artystyczne zespołu The Rutles, bo mimo że świetnie spełnia wszystkie założenia pastiszu („hinduscy muzycy” wycinają aż miło), dla mnie osobiście jest porywający jako utwór sam w sobie, zwłaszcza gdy wchodzą dalekie chórki zupełnie jak z roku 1967!

Owo Nevertheless zamyka pierwszą stronę płyty winylowej, która na pierwszy i nawet ósmy rzut ucha robi lepsze wrażenie – tempa są szybsze, utwory krótsze, stylizacje celniejsze (Ouch – cudo) i cios bardziej powalający. Jedynym zgrzytem jest piosenka „Ringo”, szkoda że chłopaki poszli na łatwiznę i wzięli się za Don’t Pass Me By a nie na przykład Octopus Garden, parodia w tym przypadku jest równie żałosna jak oryginał. Wielkiej urody jest tu zwłaszcza otwierający całość Hold My Hand, choć nieco psują go bongosy, jeszcze bardziej nachalne niż w You’re Gonna Lose That Girl (tym bardziej dziwią, że sama piosenka jest stylizowana bardziej na All My Loving). Nie bardzo pomagają też w sztandarowej piosence I Must Be in Love, od której wszystko się zaczęło (pierwszy skecz z Rutlesami powstał do programu „Rutland Weekend Televison” jeszcze w 1975 roku), więc pewnie musiała tu być, ale melodia jest tu wyjątkowo skąpa nawet jak na rutlestowskie standardy a i Innes nieco przesadza z liverpoolskim akcentem. Z kolei bardzo cieszy Love Life, której przesłanie where there’s a will, there’s a way niemal dorasta all you need is love.


Ze stroną B sprawa jest o tyle bardziej złożona, że tylko połowa utworów nawiązuje w prosty sposób do jakiejś jednej piosenki. Najlepsza z nich Doubleback Alley, wiernie powielając aranżację Penny Lane, przynosi porównywalną dawkę nostalgii. Niestety kilka ostatnich utworów nieco sobie przeszkadza, gdyż pozbawione wyrazistych melodii, grzęzną w progresjach akordowych opartych na podobnych kadencjach. Na pocieszenie zostają świetne teksty - nie na darmo Innes pisał wcześniej piosenki dla samego Cyrku Monty Pythona, na stronie B jest mistrzem w kreowaniu zjadliwie pseudopsychodelicznych krajobrazów, choć najlepsze przyjdzie na płycie następnej Pod względem muzycznym najlepiej wypada tu chyba Let’s Be Natural, która w niemożliwy sposób łączy poetykę Dear Prudence i Let It Be (w filmie jest to piosenka „Paula” ilustrująca pocieszną sekwencję z Idle’m i Bianką Jagger), wyróżnia się świetną wielopoziomową realizacją i niespodziewanie szczerym elegijnym tonem. Poprzedzająca ją Piggy in the Middle jeszcze ujdzie, choć tutaj rozczarowuje produkcja – walrusowe smyczki są zbyt zachowawcze a głos zbyt wywalony naprzód. Another Day też broni się świetnie (tutaj prosta melodia zupełnie nie razi), ale moim zdaniem lepiej byłoby dla tej płyty gdyby wyrzucić z niej dość nijaki (choć z jakiegoś powodu kultowy) numer Cheese and Onions a zamiast tego wstawić znany z rozszerzonej wersji kompaktowej Get Up and Go, który choć czegoś sobie, to jednak przynajmniej przyjemnie buja niczym wietrzyk na dachu Apple. Z albumu piosenka jednak wyleciała po tym jak John Lennon ostrzegł twórców, że jest zbyt podobna do Get Back i McCartney może pozwać o plagiat (w niepojęty sposób Johnowi film się spodobał, mimo że Yoko została sportretowana wręcz z agresywną zjadliwością). Nieco dziwne, że zostawiono w takim razie With a Girl Like You, która jest co najmniej równie podobna do If I Fell i przez to urzeka tylko raz, jeśli w ogóle.

Wspomniana wersja CD zawiera sześć piosenek znanych z filmu lecz nieobecnych na winylu i niestety jest wręcz wzorcową ilustracją przysłowia „co za dużo to niezdrowo”. Bliźniaczo podobne w refrenach Goose-Step Mama i Blue Suede Schubert wzajemnie sobie przeszkadzają, Between Us jest śmiertelnie nudny, Baby Let Me Be to nic i jedynie It’s Looking Good jest bardzo solidną kompozycją (fajna choć niby oczywista coda) i na płycie The Rutles przydałaby się jako reprezentant płyty Rutle Soul. Wielkiego problemu oczywiście nie ma, zawsze przecież można zaprogramować sobie wersję winylową.

Yeah yeah, niczego sobie płytka (co najmniej na poziomie Please Please Me) a film jeszcze lepszy (co najmniej na poziomie "A Hard Day’s Night"). Co ciekawe, jako jego podstawę wykorzystano próbną wersję filmu "The Long and Winding Road", który skończył 20 lat później jako "Antologia Beatlesów", przez co wytworzyła się kuriozalna sytuacja w której i "Antologia", i zwłaszcza dokument "The Compleat Beatles" z 1982 roku wydają się powielać rozwiązania z filmu o Rutlesach. Tym bardziej go rąco polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym