wtorek, 31 stycznia 2012

The BEATLES - Let It Be


…and I hope we've passed the audition

The Beatles
LET IT BE
1970


genre: pop rock, rock, blues rock, folk rock
best song: Dig a Pony
best moment: ostatnia zwrotka I’ve Got a Feeling

Two of Us * Dig a Pony * Across the Universe * I Me Mine * Dig It * Let It Be * Maggie Mae * I’ve Got a Feeling * One After 909 * The Long and Winding Road * For You Blue * Get Back

* * * i ¼


Dużo racji mają ci którzy krytykują (żeby nie powiedzieć: potępiają) muzykę rockową. Można się od niej uzależnić i dać się zwieść nie zawsze zdrowej energii i nie zawsze trafnej euforii, nie mówiąc już o setki razy przemielonych problemach z przekazem. Ale jedną bezcenną rzecz zauważy nawet średnio obrotny i osłuchany odbiorca: na płaszczyźnie emocjonalnej nie da się jej zakłamać. Można oczywiście wydać setki milionów na promocję i załatwić sobie lokowanie produktu w gazecie „Z rokiem dziś przez wyjątkowy świat”, ale – jak mówi klasyk – „choć byś zaangażował tysiąc atletów i włączył tysiąc fuzzów”, nie wygenerujesz magii tam gdzie jej nie ma. David Gilmour opowiadał z kąśliwym uśmiechem, jak to przypadkiem udało się im trafić na próbie na wyjątkowo rezonujący wysoki dźwięk fortepianu przepuszczonego przez głośnik Leslie – dał on początek utworowi Echoes. Problem w tym, że następnego dnia weszli do tego samego pomieszczenia, użyli tych samych efektów, postawili mikrofony w tym samym miejscu i pacz, tej, już nie rezonowało. Ale śmieszne, było i nie ma. I właśnie na płycie Let it Be tego nie ma i dlatego tej płyty nie powinno być.

Jest to oczywiście jedynie moje nieskromne zdanie, które niczego nie zmienia. Na szczęście chyba zaczęła je podzielać żyjąca jeszcze połowa Czwórki, bo jakoś nie można się doczekać DVD z filmem 'Let it Be'. Niech tak sobie będzie półlegalnie egzystował na jutubie, kto chce niech obejrzy, nieoficjalnie. Szkoda, że tak samo nie można było upchnąć tych tu kawałków na Antologię i byłby spokój. Nawet długo oczekiwana wersja „naked” za wiele nie poprawiła. Rozumiem przywiązanie do kawałków singlowych, ale akurat i tak można znaleźć je na Past Masters choć w nieco innych wersjach (Let It Be tutaj z bardziej gorącą solówką ale bez głosu Lindy, Get Back bez cody)…

Na tej niepotrzebnej płycie można oczywiście znaleźć całkiem sporo dobrej muzyki – geniusze nie stają się przecież z dnia na dzień przeciętniakami, a przecież jeszcze jutro miało nadejść Abbey Road, piętajmy… Ani jeden ani drugi prawie nic nie stracił z kompozytorskiego drygu, choć znowu na płycie zauważalnie mało Johna, tak mało że musieli aż wskrzesić (i przy okazji popsuć) numer lekką ręką wyrzucony na składankę No One’s Gonna Change Our World dwa lata wcześniej – zespół The Hollies podobnie zmarnotrawił świetny utwór Wings. Cały szkopuł tkwi jednak w aranżacjach i produkcji.

Można zrozumieć, że Beatlesi byli zmęczeni nakładkami i chcieli spróbować bardziej uczciwego, rootsowego podejścia do nagrywania, takie utwory jak Happiness Is a Warm Gun i Yer Blues zdecydowanie się udały i wydawały się być dobrym drogowskazem, a także chyba dobrym pretekstem do zmniejszenia roli George’a Martina. Niestety tym razem zabrakło – z różnych powodów (najważniejsze było zdaje się to, że Lennon i McCartney właśnie dorośli, każdy na swój sposób, i nie mieli za bardzo jak bawić się dalej w chłopięcy zespół ) - i błysku, i jedności w zespole. Do tego jeszcze kręciły się, jak się okazało, onieśmielające kamery. W rezultacie powstał zestaw dość chropowato wykonanych piosenek, na razie nazwany Get Back, którego jakoś nikt nie palił się wydać (choć producent Glyn Johns przygotował dwie różne taśmy-matki gotowe do produkcji dzieci-winyli). W międzyczasie Beatlesi zdołali niewyobrażalnie zebrać się w sobie i nagrać po staremu Abbey Road.

I teraz Lennon z Allenem Kleinem pozyskali do współpracy Phila „Reverb” Spectora, który przygotował w końcu ostatnią płytę de facto nieistniejącego zespołu (choć już w 1970 roku Harrison z towarzyszeniem Paula i Ringo nagrał piosenkę I Me Mine). Tak się składa, że nazwisko producenta musi się pojawić w każdej recenzji płyty Let it Be i nawet tu nie zrobimy wyjątku: jest to największe nieszczęście i tak już nieszczęśliwej płyty. Spector podjął jak dla mnie jedną (cyfrą: 1) bezsprzecznie dobrą decyzję: sztucznie wydłużył I Me Mine o jedna zwrotkę i jeden refren czyniąc z perełki klejnot. Resztą sięgnął dna (co z tego, że pięknego jeziora). Być może Beatlesi zrewolucjonizowali w muzyce pop wszystko co się dało, ale połączenie „brudów” z orkiestrą wcale nie jest świeżym spojrzeniem, równie dobrze można stawiać pałace z pustaków. Przepiękna (choć mocno dwuznaczna pod względem duchowym) piosenka Across the Universe została odarta z wszelkiego wdzięku i wszelkiej słodyczy – Spector po prostu usunął połowę śladów, dodał nie wiedzieć czemu smyczkowego patosu i jeszcze oziębił utwór zwalniając wszystko o pół tonu. Aż by się chciało zacytować pytanie rzucone w twarz głównemu bohaterowi… filmu 'Across the Universe': is that real enough for you? Sam McCartney nie mógł pogodzić się z przybraniem w orkiestrowy sos (i kobiecy chór) prostego w zamierzeniu utworu The Long and Winding Road, choć w tym świetle nie do końca jest dla mnie jasne dlaczego z powodzeniem wykorzystywał tę aranżację na solowych koncertach jeszcze w latach 90-tych. Na pewno jednak można się zgodzić z recenzentem McDonaldem, który stwierdził wręcz, że pozostawienie w ukończonej wersji tej piosenki niechlujnego basu Lennona zakrawa na sabotaż. Sama piosenka nie bardzo mi się podoba czy nago czy w ubraniu.

Jakoś się nie zdziwiłem, gdy przeczytałem, że moje ulubione piosenki na tej płycie: Pony, Feeling i 909 pochodzą wprost ze słynnego koncertu na dachu. Wiadomo – jest różnica w podejściu i te same kamery, które deprymowały zespół na próbach, potrafiły dać mu kopa na koncercie, choćby dla nikłej widowni na górze i niesprecyzowanej na dole. O Feelingu zapewne się już Państwo naczytali gdzie indziej (wspomnę tylko o momencie gdy sztucznie połączone części autorstwa Paula i Johna jakoś się zazębiają – I’ve got a feeling/oh yeah… mimo wszystko mocne to), ale Dig a Pony jakoś nie przewija się na szczytach list nawet z tej płyty, a One After 909 jest zwykle mieszany z błotem, zwłaszcza w porównaniu z jakoby o wiele świetniejszą wersją wczesną (z okolic pierwszych dwóch singli). Co za bzdura, pierwsza wersja jest nieciekawa pod względem melodycznym, sztampowa pod względem harmonicznym i przede wszystkim za długa i za wolna, tutaj przynajmniej została zagrana, wiadomo: na żywo, z ogniem i bez trudu można złapać w ucho (a nawet głębi) namacalny powiew nostalgii za dawnymi czasami jednolitego dwugłosu (wtedy jeszcze rzeczywistej) spółki Lennon/McCartney. Podobną wartość miała zresztą świetna okładka pierwotnej płyty Get Back, nawiązująca do zdjęcia z Please Please Me, szkoda że wykorzystano ją dopiero na niebieskiej składance.



Podobnie urzekający dwugłos decyduje o wartości typowo McCartneyowskiej śpiewanki Two of Us, chociaż chwila, chwila – jest tam przecież w środku świetnie zaśpiewane i całkiem złowrogie (i jak się okazało: bezbłędne w kontekście poczynań artystycznych Paula) proroctwo na temat proporcji razem – solo… Z kolei dwugłosy w refrenie Dig a Pony są żywcem wzięte z coveru (raczej pownienem chyba napisać: przestępstwa, hehe) With a Little Help From My Friends Joe Cockera – ciekawy przykład intertekstualności i nieźle zagmatwana sprawa autorstwa; na szczęście w refren jest bardzo szczęśliwie wpleciony dość skomplikowany jak na The Beatles temat gitarowy, a i sama zwrotka – świetnie zaśpiewana przez Lennona – przykuwa uwagę. Piosenka z pozoru wygląda na ostatnią z serii bezinteresownie pogodnego absurdu a la Mr Mustard czy Cry Baby Cry, ale bliższa analiza otwiera bardziej złowieszcze powiewy (I do a road hog/well you can penetrate anything you want) tak jakby nagle i piosenka o niczym musiała mieć zmarszczone czoło. Jest jeszcze urocza miniaturka Maggie Mae zaśpiewana najcięższą liverpoolszczyzną w historii zespołu (z ciekawą harmonią Paula pod Johnem) i wspomniana już przepiękna skarga na owładnięty egocentryzmem świat (zespół?) I Me Mine, zaśpiewana (w zwrotce) zaskakująco aksamitnym głosem przez George’a (kontrastujący z nim w refrenie głos McCartneya brzmi wręcz nieprzyjemnie). Warto jednak zwrócić uwagę na to, że ten poruszający numer został nagrany już na warstwową modłę Abbey Road, tzn. każdy z trzech muzyków wykonał jakieś nakładki. I całe szczęście. I to już – dla mnie – wszystko. Dig It, nawet w tak mikroskopijnej części, jest mało strawny a trzy ostatnie piosenki na płycie – mimo pewnych zalet – są mało beatlesowskie, to znaczy nie opływają zbytnio w bogactwo melodyczne i - tym mniej - harmoniczne. Ot, wyciskacz łez, dwunastotaktowy blues i rocker – bardzo w swoim stylu.

Charakterystycznym (choć wcale nie takim oryginalnym, vide (słyche) Beach Boys ’65, Hermans Hermits ’66, Blossom Toes ’67) akcentem na płycie są wstawki mówione, które wbrew pierwotnym założeniom sesji i w sumie nie wiadomo po co zostały podolepiane przez Spectora często z innych take’ów czy innych w ogóle piosenek. Przynajmniej tutaj dużo Lennona (właściwie głównie tu on) ale znowu jakoś te żarty wydają się bardziej zgryźliwe niż jak dawniej głupkowate. Także pod każdym względem cienki utwór For You Blue został ozdobiony gadaniną, tym razem nawet między zwrotkami, ale jak to bywa z auto-odnośnikami, świadczą raczej o braku weny niż o jej obecności. Być może Spector nie miał wielkiego wyboru w sferze humoru, no bo w palecie emocjonalnej sesji dominowały przecież ciemne barwy, ale chyba zdarzały się i bardziej słoneczne momenty. Od czasu do czasu na jutubie wypływa np. absolutnie genialna wersja Two of Us rozpisana przez Johna i Paula na różne brytyjskie akcenty – aż nie mogłem uwierzyć, że to oni, i jeden i drugi objawił się jako absolutnie profesjonalny parodysta… Takich rzeczy można było pewnie wyłapać więcej – na pocieszenie zostaje nam klasycznie lennonowe sweet Loretta fat she thought she was a cleaner, but she was a frying pan.

No, momenty są, ale jako całość jest to bodaj jedyny album na którym Beatlesi pozostają w tyle nie tylko za światem ale i za samym Sebą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym