I’ve got no time for trivialities
The Beatles
A HARD DAY’S NIGHT
1964
genre: British Invasion, (Mersey)beat,
best song: I’ll Be Back
best moment: no jednak ten otwierający akord (choć moment z jedynie basem pod głosem Lennona w I’ll Cry Instead również przedni)
A Hard Day’s Night * I Should Have Known Better * If I Fell * I’m Happy Just to Dance With You * And I Love Her * Tell Me Why * Can’t Buy Me Love * Any Time At All * I’ll Cry Instead * Things We Said Today * When I Get Home * You Can’t Do That * I’ll Be Back
* * * i ½
Mit w ogóle tutaj pieje, że to najlepszy wczesny album zespołu i w ogóle całego nurtu beatowego z początku lat 60-tych. Niestety nie mogę się z tym zgodzić. Wiadomo, że mówimy tutaj o The Beatles, więc nie ma mowy o zejściu poniżej pewnego poziomu, ale…
Mit jęczy, że to następna płyta będzie zdradzała mocne oznaki zmęczenia chłopaków sławą i wyśrubowanymi standardami fonograficznymi, które nakreślił Brian i firma EMI (dwa albumy i cztery single na rok), jak to zresztą dokładnie widać na okładce Beatles For Sale. Nie dajmy się jednak tak łatwo zwieść. Istotnie – repertuar następnej płyty jest sklecony naprędce i staroświeckie covery wręcz ją zaśmiecają. Ale widać to dlatego, że Beatlesi uczynili niesamowity postęp w materiale autorskim.
A tutaj wyraźnie czuję może nie zmęczenie, tylko jakąś powierzchowność materiału. To prawda, wielka to rzecz, że Lennon z McCartneyem (głównie Lennon) wypełnili cały album swoimi kompozycjami. Tylko że to jest wielka rzecz dla kronikarzy – nikt przecież nie słucha nazwisk pod tytułem. A nagie dźwięki są tutaj po prostu lepsze i gorsze. I ponieważ mówimy tutaj o The Beatles, te gorsze jakoś łatwiej rzucają się w uszy. To właśnie na dwóch płytach filmowych znajdziemy najbardziej wyświechtane, najmniej znaczące i nawet nie zawsze zgrabne teksty (I’m Happy Just to Dance With You, And I Love Her i Tell Me What You See z Help!) i najbardziej schematyczne kompozycje (znowu I’m Happy Just to Dance With You) – porównuję oczywiście tylko piosenki autorskie. Przy całej sympatii do obu filmów nie mogę powstrzymać się przed konstatacją, że przygoda Beatlesów z kinem nie do końca przysłużyła się samej muzyce (nie mówiąc już o tym, że w niektórych przypadkach ją wręcz zubożyła – John śpiewający If I Fell do Ringo? Eee, że jak?)
Osobiście nie mam problemu z tymi utworami z A Hard Day’s Night, które brzmią jak gdyby były żywcem wyjęte z płyty poprzedniej. Sam John powiedział o Any Time At All, że to jakby drugie It Won’t Be Long – faktycznie, podobna progresja akordowa, ale też faktycznie podobny żywioł, super. Także Tell Me Why i When I Get Home z charakterystycznie gęsto użytymi talerzami mogłyby pochodzić z With, tylko że trójgłosy (zwłaszcza w Home) brzmią jeszcze potężniej. Jako fan klasycznych płyt Moody Blues, które nie bardzo się od siebie różnią, nie będę narzekał na drążenie paradygmatu, skoro nadal jest zwycięski (no i jestem przecież słuchaczem, a nie ekspertem skłonnym do wytykania wtórności). Nie lubię tylko mitów, więc przypomnę, że zwycięska passa zaczęła się na With the Beatles.
Mieszane uczucia mam już jednak w związku z tymi utworami, które próbują wzlecieć – co się oczywiście kompozytorom chwali - ponad ustalone wcześniej wzorce. And I Love Her zupełnie mnie nie przekonuje, chyba właśnie dlatego, że krzyczy mi tu – tenderly – w oczy: patrz jaki jestem inny, słuchaj tej klasycznej gitary. McCartney jest dla mnie w tej piosence niewiarygodny a piosenka niebezpiecznie ckliwa, a niezbyt przekonująca mnie aranżacja zagłusza przyjemną melodię i zgrabny (choć nietrwały) temacik gitarowy.
Inaczej jest z If I Fell i I’ll Be Back. I pierwszy oparty prawie w całości o genialny dwugłos Johna i Paula, i drugi z trójgłosem w zwrotce są świetnymi kompozycjami i gdybym poznał je w roku 1964, pewnie byłbym zachwycony dogłębnie. Z dzisiejszej perspektywy brakuje mi trochę przestrzeni – okazuje się, że nie do końca wystarczyło użycie gitary elektroakustycznej, które obok 12-strunowego Rickenbackera było najbardziej charakterystyczną nowinką stylistyczną na płycie. Niby nie ma co oczekiwać cudów w mono, ale jednak już następny album jest dla mnie pod tym względem zupełnie zadowalający. No właśnie…
Płyta A Hard Day’s Night wniosła do kanonu trzy piosenki (no, dwie i pół…) Utwór tytułowy dostałby piątkę za sam otwierający akord i rzeczywiście wyprzedzające swój czas solo, ale sama kompozycja jest także bardzo udana, co podkreślają wymieniający się głównymi wokalami Johna i Paul (choć nie zapominajmy też o ich bardzo przekonującym dwugłosie w refrenie), a Rickenbacker George’a nadaje piosence dodatkowego kolorytu. Mniej porywa mnie Can’t Buy Me Love, jakoś te „klasyczne” rock and rolle Beatlesów, zwłaszcza śpiewane przez Paula, zawsze miałem za anachroniczne, choć i tak ten utwór bija na głowę tępawą Kansas City z płyty następnej. Things We Said Today za to bardzo lubię, w końcu i Paulowi udało się – przypadkiem? – postawić nogę na grząskim terenie „atmosferyczności”, tam gdzie równie łatwo o głębiny jak o śmieszność. Ta piosenka, ze swoimi odważnymi alternacjami amoll/Adurr i jeszcze odważniejszą progresją w części środkowej, ma to czego zabrakło w mojej opinii And I Love Her: element nowatorski jest poparty i solidnością kompozycji i wiarygodnością przekazu (choć naprawdę trudno tu wydawać wyroki, wiem…) Tylko szkoda, że Paul znowu nakłada tu harmonie sam sobie.
Na koncertach była jeszcze grana czwarta piosenka z tej płyty: You Can’t Do That, ale jakoś się do niej tak często nie wraca. A szkoda, bo wraz z I’ll Cry Instead wskazują drogę ku czemuś bardzo cennemu. Stanowią one bowiem pierwszy krok do wejścia Beatlesów w zakamarki własnych dusz, gdzie w sumie przestaje być ważne na które się wejdzie miejsce na liście i na ile zasłuży gwiazdek. Oczywiście to Lennon postawił ten krok i bardzo mu się to chwali. Uporczywe ostinato i pełen złości tekst Thata (ha! solo gra tutaj wyjątkowo Lennon i jakże ono osobne w porównaniu do wyczynów z katalogu George’a) stanowią już poważne wykroczenie ponad estetykę mizdrzenia się do spódniczek. Za mało to, żebym uznał A Hard Day’s Night nawet tylko za najlepszą płytę The Beatles w roku 1964, ale wystarczająco by czasem do niej powrócić.
I z przyjemnością posłuchać reszty piosenek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym