the universe was ours…
The Moody Blues
The OTHER SIDE OF LIFE
1986
genre: pop, synth pop
best song: Slings And Arrows
best moment: partia chóralna w Your Wildest Dreams
Your Wildest Dreams * Talkin’ Talkin’ * Rock’n’Roll Over You * I Just Don’t Care * Running Out of Love * The Other Side of Life * The Spirit * Slings And Arrows * It May Be a Fire
* i 3/4
W roku wydania tej płyty Justin Hayward skończył 40 lat. I czymże nas uraczył wraz z kolegami w nagle wysoko postawionych fryzurach? Ach, muzyką tak potworną jakby zespół właśnie przeszedł lobotomię. Nowy producent (nie mogę uwierzyć, że kiedyś rozpisał taką piękną orkiestrację do Flowers in the Rain The Move) osadził na złe swoich podopiecznych w dusznych antystworzach syntezatorów, które wylewają się jak ropa z każdego zaułka niezbyt świeżych kompozycji. Owszem, talentu nie można sobie ot tak, stracić z płyty na płytę a wszelkie kompromisy na które chłopaki poszły nie okazały się aż tak zaawansowane, że na planecie Moody Blues wymarła cała roślinność. Ilości życia są jednak tylko śladowe, tu błysną dawne ambicje (przynajmniej - istotnie - jeden minus: pretensjonalny i kiczowaty tekst The Spirit i drugi minus: lawa syntezatorów dają niejaki plusik w piosence podpisanej egzotycznie „Edge/Moraz”) a idący po tym dość możliwy utwór Slings and Arrows z przeplatającymi się dwiema głównymi melodiami w refrenie na bezrybiu jest więcej niż rakiem, także It May Be a Fire próbuje powiedzieć coś mądrzejszego niż „które dziś mamy miejsce na liście". Przykładów nazbiera się na może dwie gwiazdki i trochę, bo przecież wszystkie wyłączne kompozycje Haywarda są mimo wszystko dość solidne, a Your Wildest Dreams (trzeci największy w historii przebój zespołu, po Nights i Question) zdaje się przywodzić autentyczną tęsknotę za ukochana sprzed lat . Ale wtedy przypomina się posocznica „przeboju” Rock’n’Roll Over You, który jest absolutnym policzkiem wymierzonym przez Lodge’a miłośnikom utworu One More Time to Live i chce się od tej płyty uciekać jak najdalej.
Jest w tym blokowisku brzmieniowej tandety jedno urocze poletko – w wyciszeniu utworu Talkin’ Talkin’ zamierają na chwilkę synthasy i wyrastają nagle zza nich gitary akustyczne, które na chwilkę trzymają rytm i niosą zaśpiewy z refrenu. Oddychamy głębiej i to właśnie wtedy atakuje nas parszywy temat najgorszego utworu w dyskografii Moody Blues. Prawdziwy kopniak w jaja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym