czwartek, 29 września 2011

JUSTIN HAYWARD - The View From the Hill

everywhere I go I feel the love
hold it in your heart, don’t let it be destroyed

Justin Hayward
THE VIEW FROM THE HILL
1996
genre: pop-rock, pop
best song: The Way of the World
best moment: middle-eight w It’s Not Too Late

I Heard It * Broken Dream * The Promised Land * It’s Not Too Late * Something to Believe In * The Way of the World * Sometimes Less Is More * Troubadour * Shame * Billy * Children of Paradise

* * * i ¾

Ooo, tutaj mamy w końcu wyraźny odwrót w głąb. Breakout inside… Nie wszystko jeszcze udało się do końca wyplenić z faktury, ale od biedy można uznać, że takie a nie inne aranżacje są wynikiem świadomej decyzji, a nie po prostu nadążania za zwichrowanym duchem czasu. Kluczowy w tym kontekście jest utwór Broken Dream, w którym przez swój emocjonalny śpiew Justin wyraźnie podkreśla rangę piosenki w osobistym rankingu (dotyczy to w większym lub mniejszym stopniu wszystkich numerów na płycie). Z jednej strony bardzo przeszkadza mi tandetny podkład, z drugiej (kulminacja następuje przy plażowym do bólu pasażu klawiszowym) wygląda to na starannie wypracowany Italian sound. Byłem w tym kraju tylko raz, ale ta płyta (recorded zresztą at Multinetti Studios Recco Italy)  bez większego wysiłku, wręcz na żądanie, przywołuje obrazy upalnych wieczorów nad tym czy innym morzem. I za to, chyba, brawa.

Na płycie znajdziemy wiele odniesień do klasycznego brzmienia macierzystego zespołu. Najbliższy jest utwór It’s Not Too Late, w całości przekonujący (mnie) ale w prawdziwe osłupienie wprawiający (mnie) w części środkowej w której brzmienie instrumentu klawiszowego bez kozery stylizowane jest na mellotron zarówno w rejestrze klasycznie orkiestrowym, jak i fletowym. Jeszcze większe wrażenie wywiera (na mnie) krótki synth bend, czyli klawiszowe glissando z G do A w refrenie The Way of the World – cały utwór to dobry, melodyjny pop-rock, w którym nareszcie słowa „rock” nie trzeba brać w cudzysłów, hihi… Z kolei Children of Paradise to pierwszy od Who Are You Now (Blue Jays, 1975)  utwór podpisany przez Justina, który jest w warstwie rytmicznej oparty wyłącznie na gitarze akustycznej (oraz wiolonczeli), bez żadnej perkusji, czy to z ręki czy z kompa. Prawdziwa ulga dla fanów, choć sama kompozycja może się niektórym wydać zbyt przesłodzona. No i jeszcze są w odwodzie baaardzo przyjemny country-rock Troubadour oraz pod wszelkimi względami utwory środka, bardzo zresztą udane: Shame oraz I Heard It. Wszystkie łączy dawno nie słyszane zaangażowanie Justina w śpiew.

Wśród pozostałych czterech utworów znajdziemy jeszcze dwie kompozycje Justina (w tym jedną łączoną): balladę gitarowo-orkiestrową Sometimes Less Is More oraz bliski stylistyce najwcześniejszych płyt solowych (czytaj dużo babeczek w chórkach) Billy. Oba wyróżniają się tekstami. Pierwszy w absolutnie (jak na muzykę pop) genialny sposób kwestionuje całą pop-rockową filozofię miłości opartą w całości na wstrząsach uczucia, które przychodzi i odchodzi kiedy chce. Pomijam zatem nie do końca oryginalną melodię i zaskakująco płaską realizację, bo całym w repertuarze okołomoodybluesowym znajdziemy może dwa trzy lepsze teksty. Z kolei Billy jest zaskakująco ponurą medytacją nad samobójcą. Być może za piosenką stoi jakaś prawdziwa historia, więc może nie będę się jej zbytnio czepiał, ale do moich ulubionych na płycie nie należy.
Justin był tak zachwycony współpracą ze swoimi kolegami (jak to wynika z dedykacji we wkładce), ze nawet pozwolił na włączenie do repertuaru dwóch piosenek tandemu gitarzysta i producent/klawiszowiec. Niestety należą one do najsłabszych na płycie, mimo że Justin wyśpiewuje również i je z podziwu godnym zaangażowaniem. Nic wielce szkaradnego, takie niby-amerykańskie granie bez ciekawie zarysowanych melodii, w każdym razie do piosenek autorskich się, jak dla mnie, nie umywają.

Bardzo dobre podsumowanie kariery solowej Justina Haywarda (o dwóch płytach tu nie pisałem, bo są jak na razie nie do zdobycia, trzeba było urodzić się wcześniej [i w innym kraju]…) Mamy tu przegląd prawie wszystkich stylistyk w których się poruszał, ale rozłożenie akcentów wydaje się tutaj najlepsze, a i same piosenki – mimo że może brakuje im ciut błysku – są w pytę fajoskie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym