a look down life's hallways, doorways to lead you there"
The Moody Blues
ON THE THRESHOLD OF A DREAM
genre: psychedelic pop, art rock
best song: Are You Sitting Comfortably
best moment: coda To Share Our Love
In the Beginning * Love to See You * Dear Diary * Send Me No Wine * To Share Our Love * So Deep Within You * Never Comes the Day * Lazy Day * Are You Sitting Comfortably * Have You Heard (Part 1)/The Voyage /Have You Heard (Part 2)
* * * *
Zabawne, że to ten właśnie album jako pierwszy w karierze zespołu osiągnął szczyt listy przebojów, zapewniając mu nieśmiertelność i sobie samemu miejsce pod koniec pierwszej setki różnorakich zestawień gatunkowych wszechczasów. Zabawne, bo ta płyta nie bardzo zasługuje na wyróżnienie spośród tzw. classic seven/core-7 albums. Gdy już wejdzie się między te płyty i w końcu zacznie się je rozróżniać, nie sposób zauważyć, że ta akurat jest jedną ze słabszych.
Patrząc na całość słychać (lub też: słuchając całości widać), że zespół znacznie uprościł kompozycje – momentami formalnie powracają do radosnej śródszeździesiony niestety raczej bez geniuszu melodycznego najwspanialszych przedstawicielek tego humorzastego gatunku czyli np. najlepszych utworów Hollies czy nawet samych Moodies z przełomu składów. I gdybyśmy chcieli rozliczyć, w tej most catholic band of all, każdego z osobna to wyszłoby na to, że każdy z członków zespołu przynajmniej raz na tej płycie zbliżył się do średniactwa.
Najłatwiej oczywiście bić miszcza – jak zwykle to utwory Dżasa powędrowały na single (i co za tym idzie na późniejsze składanki) i coś tam nawet zdziałały, ale umówmy się, że ani Lovely to See You (jakiś taki... jakiś taki szczupły!), ani nawet Never Comes the Day (zwrotka wzruszająca, ale cały refren tak... na jednym akordzie?) nie potwierdzają geniuszu tego 'mpozytora. Na całe szczęście na płycie znalazło się miejsce dla kolejnej (po Visions of Paradise) kolaboracji Hayward/Thomas, wieczornej i dalekiej ballady Are You Sitting Comfortably z echami arturiańskimi w tekście, niestety doszczętnie oszpeconymi nieledwymi aluzjami psychodelicznymi (odwrotnie niż w nominalnie psychodelicznym Legend of a Mind, który okazywał się żartem, tutaj mamy na pierwszy rzut ucha post-średniowieczną pieśń, która okazuje się niestety... take another sip my love... hmm). Na szczęście na gruncie czysto muzycznym udaje się mi się zapomnieć o słowach i po prostu poddać tylko aurze, która jest nieziemska, głównie dzięki złotej sztuce niedopowiedzenia. To jeszcze nie są ci upiorni Moody Blues, którzy walą z otwartej dłoni w serce: mellotron dyskretnie punktuje, do tego g e n i a l n e wokalizy Haywarda pomiędzy pierwszą a drugą zwrotką ledwo słychać. No i same obrazy, bez kontekstu, też przepiękne (in far-off lands and distant shores so many friends to meet).
Nie bardzo popisał się też Lodż. Send Me No Wine jest zarazem chwytliwe i głupiutkie, zachwyca otwierającym temacikiem i nawet może podźwięczeć w głowie na kilka chwil, ale wynika z niego tyle co z najlepszego dania w Maku. To Share My Love też nie byłby niczym specjalnym, gdyby nie błogosławiona interwencja Pindera, który do w sumie gotowego utworu dołożył kontrmelodię i żywiołową codę. Z nikłego popiku zrobił się naraz bardzo oryginalny utwór bez umiaru prący do przodu zgodnie z tytułowym przesłaniem. Euforia i zapamiętanie, świetne! Sam Pinder jest autorem jednego raczej knota, topornego melodycznie (prostacki "riff" fletu), ale też świetnie, leciutko zaaranżowanego So Deep Within You oraz jedynego naprawdę poważnego formalnie utworu – pierwszej z serii, jak to słusznie określił Tomasz Beksiński, mini-symfonii Have You Heard. Zamyka ona album i nadaje całości ciężaru, którego tak brakowało. Inna sprawa, że świetnie to wszystko współgra z conceptem. Jak można się domyśleć (raczej z wypowiedzi muzyków niż z samych tekstów), całość jest ilustracją nie tyle drogi do snu, ani nawet nie, jak półgłosem sugerowali, do nirwany (jednak za długo się chłopaki wychowywały w tradycji śródziemnomorskiej, album jest miejscami zaskakująco... katechetyczny), tylko po prostu do wieczności. W tym sensie nawet te miałkie pioseneczki z początku płyty nabierają drugiego dna – czymże są miłostki (Share), seksik (So Deep Within You) pączusie (Lazy Day) i nawet narkotyczki (Sitting) życia doczesnego przy cudach tego co jest po drugiej stronie. Ładne, a tekst Pindera z owej mini-symfonii jest wyjątkowo uroczy.
Najrówniejszym i najlepszym Móodym na płycie okazał się Ray Thomas, który w pierwszej kolejności oferuje nam zaskakująco mroczny – jak na niego – swoiście pojęty blues Dear Diary, ze świetną częścią środkową opartą na odważnym dwugłosie chyba z samym sobą (głosy obydwu są groźnie zniekształcone chyba przez Leslie speakers, bardzo to dobitne), a w drugiej typową dla niego śpiewankę Lazy Day, niepotrzebnie przeciążoną przez falsety w harmoniach, by za chwilę zagrać na flecieć kropkę nad "i" we wspomnianym Are You Sitting Comfortably. Obydwa jego utwory wyłącznego autorstwa krytykują (niestety z dużą dozą poczucia wyższości) pustawy styl życia strejtów, przyczyn na końcu pierwszego znalazł się dosyć upiorny żarcik: Thomas w wyciszeniu beznamiętnie odtwarza - deklamując – swój rozkład dnia, tutaj zakupy, tutaj poczta i takie tam, by na samym końcu, tym samym lekkim tonem, rzucić: somebody exploded an H-Bomb today, but it wasn't anybody I knew... łooo, mocne!
Najgorszy numer na płycie należy do Edge'a. O ile umieszczony pod koniec The Dream może oczywiście wkurzać tych, którzy z zasady nie znoszą napuszonych deklamacji, to sam w sobie jest nawet piękny (and giving/ without measure/ brings in return the wondrous yearn of a promise/almost seen, mnie to porusza). Niestety otwierający album "kawałek" In the Beginning jest stekiem bzdur dodatkowo okraszonym upiornymi rymami wewnętrznymi, dodatkowo pokazującym dobitnie, że niektórzy członkowie zespołu (no Dżas, Dżas) powinni się od melodeklamacji trzymać jak najdalej.
Na szczęście nie był to ostatni album The Moody Blues z tego roku i ten następny naprawi wszystkie niedociągnięcia tego. A nie były one takie znowu poważne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym