Electric
Light Orchestra
BALANCE
OF POWER
1986
genre: pop
best song: Endless
Lies
best moments:
refreny w Without Someone, falsety w Heaven Only Knows, chórki w Send It
Heaven Only
Knows * So Serious * Getting To The Point * Secret Lives * Is It Alright *
Sorrow About To Fall * Without Someone * Calling America * Endless Lies * Send It
* * i ¾
Nooo, to nie zła muzyka
jest, ale…
Ten nasz niezbyt album Balance
of Power zaczyna się od nawet zgrabnej piosenki Heaven Only Knows z
sympatycznymi falsetowymi spiętrzeniami… Niestety już w tym utworze na jaw
wychodzi potężny problem z klasycznie osiemdziesionowatym soundem (piosenka na
otwarcie osiąga swoiste dno w ohydnym, na szczęście krótkim solo „gitary”). Kolejny
utwór pozbawia nas jakichkolwiek złudzeń… Oba są bardzo sprytnie napisane i
odpowiednio podane mogłyby spokojnie dołączyć do niezobowiązujących klejnocików
z połowy lat 70-tych. Niestety wszechobecny plastik degraduje je do ligi
okręgowej, odbierając im zarówno rangę, jak i lekkość, nie mówiąc już o
jakichkolwiek marzeniach o ponadczasowości.
Na to wszystko wchodzi obowiązkowa
ballada Getting To The Point, która zwraca uwagę bardziej oszczędnym
użyciem synthów i od razu jest lepiej i nawet nowiej: po raz pierwszy na płycie
ELO pojawia się saksofoniec… Nie da się jednak ukryć, że macki songwritingu sięgają tu
najwyżej płyty Discovery, a jak wiemy – marne to wysokości. Owszem, jest
ładnie i trochę więcej niż poprawnie, ale gdzie ten błysk? Ach tak, przecież to
contractual obligation album… :(
Secret Lives przywraca aranżacyjne dno – tym razem naprawdę szkoda
bardzo chwytliwego refrenu, podanego w jak zawsze nieskazitelnych harmoniach,
choć tym razem już nieocieplonych głosem Kelly’ego Groucutta (Balance of
Power firmowało trio Lynne-Tandy-Bevan, z tym że ten ostatni wyraźnie
wspomagan przez drum-maszyny był…) Tutaj na osłonę mamy dla odmiany ohydne solo
synthów. Is It Alright odróżnia się od pozostałych niejaką posępnością
melodii, a w Sorrow About To Fall mamy znowu saks (i jeszcze koszmarne
acz nieprzystające intro). Te dwie piosneczki są być może najbardziej
charakterystyczne dla całości w tym sensie, że gdy zostaną dopuszczone do ucha,
raczej w nim nie przeszkadzają. Bo to nie zła muzyka jest… Trochę tępawa,
trochę niepotrzebna… Tylko że nad szarawymi dźwiękoma unosi się pamięć dawnych wyżyn i dlatego
trudno się z nimi pogodzić… Próbujemy dalej…
Istotnie, smutnawa ballada
Without Someone, na pierwszy rzut ucha
poprawiona wersja Letter From Spain, na tym okropnym bezrybiu sprawia wrażenie
nawet średniej wielkości łososia. Ten utwór wydaje się o tyle lepszy od
pokrewnego mu Getting To The Point, że niedopowiedziane dźwięki odsyłają nawet
do jakichś krajobrazów. Tym jednak bardziej zgrzytają w uszach tandetne świsty
synthów, które tutaj grają rolę „ornamentów”… Doceniamy jednak ten numer (my
rifle, my pony and me), bo po nim już atakuje bodaj najbardziej shitowy singiel
ELO – Calling America, w którym syntezatorowa podstawa jest najbardziej…
zapalczywa (a melodia wciąż swieża! Co za gość!)
W (anty)świetle wyżej-zesmutkiem-wymienionych
utworów, dwa ostatnie wydają się wręcz jakimiś dziełami, choć i na nich ciąży
(w Send it nawet bardzo) syntezatorowa
magma. Może tym razem po prostu same piosenki są aż tak dobre, że nic nie może
ich zdegradować? Endless Lies był już próbowany przy okazji płyty poprzedniej,
tutaj ma po prostu lepiej przygotowany bridge (cooo? Jest coś więcej niż
zwrotka i ref?), Jeff śpiewa refren pełnym głosem, przekonująco sięgając po
wysokie Gisy i nareszcie dźwięki wywołują rumieńce na twarzy. Z kolei niby zabawny (super chórki po obu stronach stereo) a w sumie
zgryźliwy Send It wydaje się wykorzystywać papkowate tło żeby złagodzić
i odbrązowić jawny komunikat o tym, że zespół Electric Light Orchestra (czytaj:
Jeff Lynne) ma się nie najlepiej i nie ma co czekać na następny album…
Aż nie wiem czy
powiedzieć „ooo” czy uff”…
Drogi Autorze, nawet wśród świstów, tudzież niby-fairytale'owych motywów dźwiękowych trudno odmówić "Without Someone" emocjonalnego poruszenia. Pozostaje mi więc ufać, że utwór ten niezależnie od następującego po nim "Calling America", nawet jeśli nie rozdziera - to przynajmniej podszarpuje Twoje emocje w pozytywnym sensie, of course.
OdpowiedzUsuńKind regards - B7