środa, 20 lutego 2013

ELECTRIC LIGHT ORCHESTRA - Balance of Power



If you see my dream, send it back home to me

Electric Light Orchestra
BALANCE OF POWER
1986

genre: pop
best song: Endless Lies
best moments: refreny w Without Someone, falsety w Heaven Only Knows, chórki w Send It

Heaven Only Knows * So Serious * Getting To The Point * Secret Lives * Is It Alright * Sorrow About To Fall * Without Someone * Calling America * Endless Lies * Send It

* * i ¾

Nooo, to nie zła muzyka jest, ale…

Ten nasz niezbyt album Balance of Power zaczyna się od nawet zgrabnej piosenki Heaven Only Knows z sympatycznymi falsetowymi spiętrzeniami… Niestety już w tym utworze na jaw wychodzi potężny problem z klasycznie osiemdziesionowatym soundem (piosenka na otwarcie osiąga swoiste dno w ohydnym, na szczęście krótkim solo „gitary”). Kolejny utwór pozbawia nas jakichkolwiek złudzeń… Oba są bardzo sprytnie napisane i odpowiednio podane mogłyby spokojnie dołączyć do niezobowiązujących klejnocików z połowy lat 70-tych. Niestety wszechobecny plastik degraduje je do ligi okręgowej, odbierając im zarówno rangę, jak i lekkość, nie mówiąc już o jakichkolwiek marzeniach o ponadczasowości.

Na to wszystko wchodzi obowiązkowa ballada Getting To The Point, która zwraca uwagę bardziej oszczędnym użyciem synthów i od razu jest lepiej i nawet nowiej: po raz pierwszy na płycie ELO pojawia się saksofoniec… Nie da się jednak ukryć, że macki songwritingu sięgają tu najwyżej płyty Discovery, a jak wiemy – marne to wysokości. Owszem, jest ładnie i trochę więcej niż poprawnie, ale gdzie ten błysk? Ach tak, przecież to contractual obligation album:(

Secret Lives przywraca aranżacyjne dno – tym razem naprawdę szkoda bardzo chwytliwego refrenu, podanego w jak zawsze nieskazitelnych harmoniach, choć tym razem już nieocieplonych głosem Kelly’ego Groucutta (Balance of Power firmowało trio Lynne-Tandy-Bevan, z tym że ten ostatni wyraźnie wspomagan przez drum-maszyny był…) Tutaj na osłonę mamy dla odmiany ohydne solo synthów. Is It Alright odróżnia się od pozostałych niejaką posępnością melodii, a w Sorrow About To Fall mamy znowu saks (i jeszcze koszmarne acz nieprzystające intro). Te dwie piosneczki są być może najbardziej charakterystyczne dla całości w tym sensie, że gdy zostaną dopuszczone do ucha, raczej w nim nie przeszkadzają. Bo to nie zła muzyka jest… Trochę tępawa, trochę niepotrzebna… Tylko że nad szarawymi dźwiękoma unosi się pamięć dawnych wyżyn i dlatego trudno się z nimi pogodzić… Próbujemy dalej…

Istotnie, smutnawa ballada Without Someone,  na pierwszy rzut ucha  poprawiona wersja Letter From Spain, na tym okropnym bezrybiu sprawia wrażenie nawet średniej wielkości łososia. Ten utwór wydaje się o tyle lepszy od pokrewnego mu Getting To The Point, że niedopowiedziane dźwięki odsyłają nawet do jakichś krajobrazów. Tym jednak bardziej zgrzytają w uszach tandetne świsty synthów, które tutaj grają rolę „ornamentów”… Doceniamy jednak ten numer (my rifle, my pony and me), bo po nim już atakuje bodaj najbardziej shitowy singiel ELO – Calling America, w którym syntezatorowa podstawa jest najbardziej… zapalczywa (a melodia wciąż swieża! Co za gość!)

W (anty)świetle wyżej-zesmutkiem-wymienionych utworów, dwa ostatnie wydają się wręcz jakimiś dziełami, choć i na nich ciąży (w Send it nawet bardzo)  syntezatorowa magma. Może tym razem po prostu same piosenki są aż tak dobre, że nic nie może ich zdegradować? Endless Lies był już próbowany przy okazji płyty poprzedniej, tutaj ma po prostu lepiej przygotowany bridge (cooo? Jest coś więcej niż zwrotka i ref?), Jeff śpiewa refren pełnym głosem, przekonująco sięgając po wysokie Gisy i nareszcie dźwięki wywołują rumieńce na twarzy. Z kolei niby zabawny (super chórki po obu stronach stereo) a w sumie zgryźliwy Send It wydaje się wykorzystywać papkowate tło żeby złagodzić i odbrązowić jawny komunikat o tym, że zespół Electric Light Orchestra (czytaj: Jeff Lynne) ma się nie najlepiej i nie ma co czekać na następny album…

Aż nie wiem czy powiedzieć „ooo” czy uff”…

1 komentarz:

  1. Drogi Autorze, nawet wśród świstów, tudzież niby-fairytale'owych motywów dźwiękowych trudno odmówić "Without Someone" emocjonalnego poruszenia. Pozostaje mi więc ufać, że utwór ten niezależnie od następującego po nim "Calling America", nawet jeśli nie rozdziera - to przynajmniej podszarpuje Twoje emocje w pozytywnym sensie, of course.
    Kind regards - B7

    OdpowiedzUsuń

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym