niedziela, 15 maja 2011

The MOODY BLUES - Prelude

"oops, here I come, now I'm gone, now I'm past"

The Moody Blues
PRELUDE
1967 (1968) wyd. 1987
genre: British Invasion, lush pop, art rock
best song: What Am I Doing Here
best moment: zwrotka Love and Beauty

Fly Me High * I Really Haven’t Got the Time * Leave This Man Alone * Love and Beauty * Cities * A Simple Game * Gimme’ A Little Somethin’ * Please Think About It * Long Summer Days * King and Queen * What Am I Doing Here * Late Lament

* * * * ¼

Album jest zdaje się wycofany. W momencie jego pojawienia się na rynku, brakło na nim CD Caught Live + 5, stąd owe „+5” znalazły się tutaj. Resztę stanowią utwory singlowe nagrane już po odejściu Laine’a i Warwicka a jeszcze przed zmianą stylistyki i przełomowym ponownym debiutem oraz utwór A Simple Game z drugiej strony singla Ride My See Saw, który zresztą okazał się później hitem w wykonaniu The Four Tops. Teraz można je wszystkie znaleźć na roszerzonych wydaniach dwóch pierwszych płyt firmowanych przez „klasyczny skład”. Ponieważ jednak wciąż dostępne są na rynku wydania tych płyt bez bonusów, postanowiłem rozprawić się z nimi tutaj. I tylko z nimi. „+5” omówię przy okazji płyty macierzystej, chociaż muszę zaznaczyć że to głównie one decydują o tak wysokiej nocie całości.

Czegokolwiek byśmy nie powiedzieli o piosence Boulevard de la Madelaine, okazuje się, że pierwsze próby wkomponowania w stylistykę zespołu Haywarda i Lodge’a zaowocowały brzmieniem nie tak znowu dalekim od produkcji firmowanych przez pierwszy skład. Dotyczy to w największym stopniu ognistego boogie Pindera pt. I Really Haven’t Got the Time, grywanego jeszcze przez oryginalnych członków (w necie można znaleźć zarówno wykonania z Laine’m i przejściowym basistą między Clintem i Johnem jak i ze schowanymi gdzieś w tło Justinem i Johnem, a na pierwszym planie unlikely frontman Ray, oba o dziwo na żywo). Uszy stają nam wprawdzie w słup na słychok Justina w chórkach podśpiewującego ooh shoo-wup-shoop shoo-wup-shoop, tak to nie licuje z jego kosmatym barytonem, ale nogi same rwą się do tańca. Świetny numer! Pinder napisał jeszcze Love and Beauty. Greame lovely Greame wskazał na ten właśnie utwór jako na jedyny nieudany w całej karierze zespołu, aż by się chciało go zbluzgać i z jednego, i z drugiego powodu. Trudno o bardziej milowy kamień: to pierwszy utwór Moody Blues w którym użyto mellotronu (Pinder pracował przez moment w firmie produkującej te niebiańskie instrumenty, stąd po pierwsze znał się na nich od środka po klawiaturę i po drugie mógł kupić jeden za bezcen gdy zespołowi się nie przelewało, Laine i Warwick nie odeszli przecież bez powodu) i pierwszy obfitujący w charakterystyczne wielogłosy, tym razem już bardziej zbite choć wciąż z falsetem na wierzchu. Owszem, przejście ze zwrotki do refrenu jest dość zaskakujące, ale też nie pozbawione uroku, a melodia w zwrotce, wyśpiewana przez autora bez charakterystycznej chrypy, jest powalająca (mnie). Tak jest, to pierwszy klasyk The Moody Blues, a jeśli singiel nie wszedł nawet na listy, to tym gorzej dla list.

 Pozostałe trzy utwory fazy przejściowej należą już do Jusa. We Fly Me High (pierwszy numer nagrany przez nowy skład i z nowym producentem) nieco nieporadny tekst (i do tego do bólu niegrzeczny), ale zarówno rozłożysty temat na gitarze akustycznej, jak i – przede wszystkim – odważne wokalizy w środku (wzruszający jest zwłaszcza ten mniej agresywny falset Thomasa na tle szalejącego Lodge’a) mają już wszelkie znamiona klasycznie łapiącego za serce moodybluesowego piękna nie z tego świata (albo lepiej: odsyłającego do nie tego świata). Leave This Man Alone wydaje się słabszy, skąpane w fazerach „hendrixowskie” gitary brną w ślepą uliczkę – The Moody Blues mieli przecież zasłynąć z tego, że korzystając wprawdzie z rockowych narzędzi, tworzyli muzykę zupełnie nierockową w dotyku, tzn. właśnie pozbawioną agresji. Za to Cities nawet porusza: ciemny głos świetnie pasuje do ciemnego obrazowania. Z taśm mojego taty pamiętałem, jak się okazuje, wersję mono z klawesynem tak głęboko wsuniętym w tło, że brzmiał prawie jak organy. W stereo trochę niestety sterczy jak kolec.

Z piosenki Simple Game najbardziej zapada w pamięć niesamowita aura zaśpiewu tu-du-tu z refrenu, w ogóle chórki w tym utworze są niesamowite, a całość przeniknięta jest tym co Moody Blues potrafili przekazać jak chyba nikt inny: płomienną nadzieją.

Osobliwy album, niby drugiej kategorii, a jak bym się tak dobrze przyznał, to wyszłoby na to, że to tutaj jest mój ulubiony utwór autorstwa Mike’a Pindera (Love and Beauty) oraz, co gorsza, ale nikomu nie mówcie, Haywarda (What Am I Doing Here). Tylko po jaką cholerę przykleili tu ten lament Edge’a? Bez kontekstu macierzystego albumu pełni tutaj chyba funkcję pryszcza. Ale pewnie, to tylko płyta drugiej kategorii i do tego wycofana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym