Złoto, fiolet i purpura
oczyszczają serce z mgły
Rezerwat miłości
SKALDOWIE
1979
gatunek: pop, baroque pop, art rock
najlepsza piosenka: Pójdę do nieba oraz Jasny dzień przynosisz
najlepsze momenty: wstęp do Nie widzę ciebie... i zakończenie Jasnego dnia
Rezerwat miłości * Jasny dzień przynosisz * Wierniejsza od marzenia * Nie widzę ciebie w swych marzeniach * Z tobą wszystko jest niezwykłe * Pora chleba i owoców * Pójdę do nieba * Dopóki jesteś * Gdyby nie śpiewał nikt [+bonusy]
* * * * (wersja z bonusami: * * * * i 1/4)
Rezerwat miłości to godne pożegnanie Skaldów z latami 70-tymi i - jak mi się dziś zdecydowało - ostatnia płyta zespołu, która zostanie opisana na tym blogu (pod niniejszym wpisem będzie jeszcze krótki postskrypt o dalszych poczynaniach dyskograficznych). Kiedyś iść trzeba w tę najdalszą dal... Już w roku 1979 czasy dla ambitnej muzyki nie były sprzyjające, a miało być oczywiście jeszcze gorzej. Jeszcze w roku poprzednim Andrzej Zieliński zdążył przeprowadzić kolegów przez swoją kolejną wielką formę, Podróż magiczną (do przedstawienia baletowego), która nie ustępowała rozmachem swoim dwóm wielkim poprzednikom, choć brzmieniowo była od progresywnych ogrodów dość daleka. A teraz zaproponował pop rostu pop, z elementami art rocka. Mądry to pop i przebojowy, ale coś wyraźnie się skończyło. O na przykład, pierwsza z brzegu rzecz: w wersji podstawowej w ogóle nie uświadczysz tu Hammonda. Tak, jeśli uznamy, że Skaldowie to polscy Moody Blues, to to jest ich Octave, tylko że o wiele żywsze i nie takie smutne.
Dla niektórych - przede wszystkim, dla innych (w tym dla mnie) - na końcu stawki, Rezerwat miłości zawiera dwa kolejne wielkie szlagiery zespołu, które z powodzeniem wykonywał na koncertach (i to bardzo przekonująco) nawet i trzydzieści parę lat później. Mi osobiście już bardziej podoba się Wierniejsza od marzenia, ze zdziwieniem odkryłem dziś, że utwór ten śpiewał na płycie Andrzej Zieliński, bo na koncertach częściej słyszałem go w wykonaniu jego brata. Niegłupi to przebój z niegłupim tekstem, bardzo szanuję, mimo że taka "festiwalowa" estetyka (oj, te trąbki...) absolutnie nie jest moja. Z kolei jeszcze lżejsza piosenka Dopóki jesteś raczej mnie nudzi, choć nawet ona nie jest pozbawiona typowo Skaldowskich akcentów melodycznych i na pewno nie przynosi zespołowi wstydu, bo przecież to nie ich wina, że lata później Wojciech Gąssowski przejął śpiewane basowe bombombombom do swojego już bardzo upiornego przeboju o prywatkach. Z pewnością jednak to nie te dwa utwory stanowią dla mnie o wartości tej płyty.
Trzeci w kolejności najbardziej z niej rozpoznawalnych kawałków to Nie widzę ciebie w swych marzeniach z gościnnym udziałem wokalisty Stanisława Wenglorza, choć właściwie nie tak do końca gościnnym, bo przez parę miesięcy był właściwie stałym członkiem zespołu. Jak by nie było, utwór jest na wskroś Skaldowy w swoim rozbuchaniu i na szczęście znowu nieoczywistej formie, Owszem, żaden z braci Zielińskich nie mógłby zaśpiewać go aż tak ekspresyjnie (zwłaszcza w bardzo ryzykownych momentach falsetowych), ale rozbuchany śpiew Wenglorza równoważony jest w refrenie przez najpierw falsetową a potem niższą harmonię Andrzeja Zielińskiego (bardzo sprytnie wymyślone!), a między tymi linijkami Jan Budziaszek sadzi swoje już wręcz przysłowiowe triole (oczywiście kompozycja nie jest też pozbawiona soczyście zawieszonych kwart). Dodatkową atrakcją utworu jest tajemniczy, dynamiczny wstęp w zupełnie innym metrum a także ciekawie zaaranżowana partia orkiestrowa i nieoczywisty tekst Leszka Aleksandra Moczulskiego. To chyba ostatni w dyskografii Skaldów utwór o jednoznacznie rockowym charakterze.
Ponoć w epoce popularna była też piękna piosenka z folkowymi pobrzękami zatytułowana Pójdę do nieba, dla mnie o tyle ważna, że - pomijając dwie ciekawostki z innej bajki z lat 80-tych autorstwa Jacka Zielińskiego - była ona chronologicznie najnowszą propozycją w programie kluczowej dla mnie składanki pt. Ballady. To jeden z trzech utworów na Rezerwacie, który ozdabia 12-strunowa gitara akustyczna niejakiego Pawła Birulego i w tym gra ona chyba najpiękniej. Dzięki przepięknemu tekstowi Jastrzębca-Kozłowskiego przed naszymi oczami po raz kolejny pojawiają się góry, choć akurat melodyka tej pieśni nie wskazuje wyraźnie na Tatry. Nie szkodzi, to chyba najbardziej tradycyjny na płycie utwór pod względem brzmieniowym, zdominowany przez nadal atrakcyjne wielogłosy, do tego poprowadzone niejako dwuwarstwowo. Zawsze miałem wrażenie, że refreny śpiewa tu Konrad Ratyński, ale dziś muszę się z tego wrażenia wycofać, choć mam podejrzenie, że drugi przewrót refrenu śpiewają Andrzej z Konradem unisono (a kończy się to wszystko stylowymi trójgłosami). Na początku mojej przygody ze Skaldami miałem w posiadaniu jakąś kasetę greatest hits, na której - być może w wyniku błędu - umieszczono radiową wersję niniejszego utworu, nieco mniej bogatą brzmieniowo i z leciutko innym frazowaniem w zwrotkach, ale też bardzo niczego sobie. Na wydaniu Kameleona można ją oczywiście znaleźć w bonusach, dlatego teraz damy tu okładkę, w środku recenzji, tak jak kiedyś Monty Python dawał napisy końcowe nie tak gdzie trzeba.
O prosz:
Moim z kolei drugim (po Pójdę do nieba) ulubionym utworem w zestawie jest rozbuchana piosenka Jasny dzień przynosisz. Po raz kolejny jej głównym walorem są niesamowite partie wokalne, czy to w formie "call (Jacek) & response (Andrzej + Konrad)", czy to - w znowu wyśmienitej - trójgłosowej harmonii. Ale nie tylko na wielogłosach zawieszona jest ta przedziwna pieśń. Pomijając nawet typowy dla Andrzeja Zielińskiego konglomerat inspiracji, który niestety miał niedługo zniknąć ze Skaldowskiej stylistyki (tutaj słyszę motywy meksykańskie, bałkańskie i rosyjskie), utwór jest przedziwny pod względem rytmicznym. Po pierwsze Jan Budziaszek zaskakuje tutaj odważnymi akcentami "na i" wygrywanymi na hi-hacie w zwrotkach, które w refrenie zmieniają się w granie bardziej osadzone i "w uszach utajone", bo po prostu bębny bardzo wtapiają się w tło. Ale najlepsza jest zwariowana coda, w której zespół powtarza frazę jakbyś niczego nie miała na swoją obronę/tylko co głęboko w oczach utajone w coraz szybszym tempie i znowu z akcentami "na i", teraz mocno wybijanymi nie tylko na hi-hacie ale i na werblu. Tempo ostatniego z tych kółek jest naprawdę obłędne i zespołowi należą się tu wielkie brawa za tak fantastyczne ugranie (i uśpiewanie!) tego fragmentu. Jest jeden z najbardziej wyróżniających się momentów w c a ł e j historii fonograficznej zespołu Skaldowie i jedna z ich najbardziej energetycznych chwil, może nawet tylko dla niej jednej warto sięgnąć po ten album.
Na tej stosunkowo krótkiej płycie mamy jeszcze cztery mniej znane piosenki, z których dwie skomponował Andrzej Zieliński. Różnią się one od siebie jak dzień i noc. Numer tytułowy jest niecharakterystycznie zbolały i niepokojąco realistyczny. To bodaj jedyny w dorobku Skaldów utwór z tekstem Macieja Zembatego, ale wyraźnie mamy tu do czynienia z czymś więcej niż jakiś kolejny tekst do kolejnej piosenki. Tu nie ma mowy o żadnej stylizacji, żadnej wielkiej poezji, ani o kunsztownych żartach, tutaj jest jakby samo życie, w jednym z najsmutniejszych swoich oblicz, choć opisywane w tekście rozstanie odbywa się w sposób bardzo cywilizowany, tym smutniej się paradoksalnie robi... Bardzo mocna rzecz. Z kolei skoczna pioseneczka Z tobą wszystko jest możliwe to, jak rozumiem, pastisz Stevie'go Wondera, dla mnie rzecz pośledniej wartości, choć ratuje ją refren oparty na już typowo Skaldowej melodyce, z bardzo fajną partią syntezatora niezobowiązująco w tle. Utwór ten świetnie wywiązuje się ze swojego zadania poszerzenia gamy stylistycznej płyty Rezerwat miłości, ale obawiam się, że poza tym mało z niego pozostaje.
Z kolei dwa utwory skomponowane przez - jak by nie było - nadal beniaminków songwriterskich na łonie zespołu prezentują się całkiem zacnie, choć zdecydowanie daleko im do evergreenów. Jackowa Pora chleba i owoców urzeka stonowaną aurą i tradycyjnym brzmieniem (z instrumentów klawiszowych w akompaniamencie tylko zacne pianino elektryczne). Pod względem melodycznym jest to rzecz zaskakująco różna od piosenek pisanych przez brata Andrzeja, w zwrotce opartej na bujaniu bossa-novy jest coś z piosenki poetyckiej, a w refrenie już już wydawało mi się, że melodia poleci w stronę jednej z piosenek Czerwonych Gitar, ale w ostatniej chwili skręca ona gdzieś w jesienną mgłę. To dość ważna piosenka w tym miejscu dyskografii Skaldów, bo już w XXIw. ukaże się parę płyt Skaldów w dużej mierze (lub w całości) opartych na kompozycjach Jacka Zielińskiego i właśnie Pora chleba i owoców dobrze wyznacza kierunek jego autorskich pohukiwań. Melodia płynie tu niespiesznie, akordy zmieniają się dość subtelnie (choć też niebanalnie) i generalnie akompaniament stara się nie przeszkadzać popisom wokalnym, dla których robi się nagle dużo więcej miejsca niż w piosenkach Andrzeja, o wiele bardziej podporządkowanych harmonii. Na ich tle niniejszy utwór wypada jednak bardzo sympatycznie i ożywczo.
Rezerwat miłości zamyka dość energetyczna kompozycja Konrada Ratyńskiego pt. Gdyby nie śpiewał nikt. Jest ona zupełnie odmienna w swojej bluesowej aurze od kompozycji braci Zielińskich i przydałaby się jej bardziej surowa produkcja, ale i tak robi na mnie bardzo dobre wrażenie głównie dzięki fajnym harmonizacjom (i wokalnym, i gitarowym), które windują tę prostą, trochę big-beatową melodię na wyższy poziom rozmarzenia.
I to już byłoby wszystko, ale dzięki wydaniu Kameleon Records możemy sobie przedłużyć rozmarzenie o osiem dodatkowych utworów. W dwóch z nich ponownie zaśpiewał Stanisław Wenglorz, a trzy kolejne to ciekawe wersje radiowe piosenek omawianych wcześniej, ja jednak skupię się na dwóch innych piosenkach nagranych dla radia (jedna w roku 1975, druga w 1979), które brzmią o wiele bardziej rozłożyście i progresywnie niż cokolwiek w bazowej trackliście. Obie można też znaleźć na wspominanej wcześniej płycie Z biegiem lat. Starsza z tych kompozycji, W oknach otwartych, to właściwie zapomniany Skaldowy klejnot, jak dla mnie absolutny klasyk, co z tego że na mniejszą skalę rozpoznawalności. Ta wieloczęściowa piosenka (bo mimo wszystko jest to bardziej piosenka, niż jakiś wielki utwór, co tylko dodaje jej czaru) zaczyna się bardzo podobnie do Łagodnego świata twoich oczu, tylko że zamiast partii fletu mamy w tym otwarciu (okna) mamy tu ładne wokalizy na trzy głosy. Wchodzi tęskna zwrotka, niby o tym samym co zwykle (słowa: Jastrzębiec-Kozłowski) ale znowu: wszystko to jest mniej upoetyzowane a wręcz do bólu "życiowe": chodzą plotki podobno na mieście/że o tobie nie mogłem zapomnieć... I właśnie w tym miejscu następuje przełamanie z fortepianem elektrycznym, które z wejściem bębnów nabiera coraz większej dynamiki, a za chwilę zaskakuje jeszcze bardziej, bo powrót partii wokalnych jest wręcz nieco drapieżny, rozchodzą się one w ryzykowne, częściowo falsetowe wielogłosy, które jednak świetnie współgrają z nieco rozpaczliwym przesłaniem. I nagle na placu bitwy zostają tylko bębny i prawie niesłyszalnie pulsujący bas, na tle których Andrzej Zieliński wygrywa - na syntezatorze - przedziwne solo, trochę wirtuozerskie, trochę puszczające oczko, trochę sarkastyczne. Tak jak zwykle nie bardzo lubię te Andrzejowe Yamahy (Yamachy?), to tę (dlaczego tak krótką?!) solówkę cenię nad wyraz. Wkrótce do klawisza nerwowo dołączają skrzypce i potem jeszcze jeden synth i ten instrumentalny trójgłosik ostentacyjnie przerywa dobitne wejście bębnów (znowu a la King Crimson), które przerywa ten taniec i przypomina o tym, że przecież ona odeszła i że boli. Znowu toczy się zbolała zwrotka i znowu chodzą plotki... I znowu to samo przełamanie, już nie zaskakuje, ale jeszcze bardziej odziera umysł z mgły iluzji. wyraźnie trzeba ten stan ducha/serca jakoś zakończyć i rzeczywiście tak się staje, krótka nieoczekiwana mocna triolowa wstawka kończy te wszystkie płaczliwości i rozbija nieprawdziwe jesienne kolory w proch i pył.
Kolejny utwór w sekcji bonusowej, Ostry zakręt, został nagrany cztery lata później i oczywiście odbija się to na brzmieniu, które jest o tyle bardziej popowe, że nawet w rytmicznej podstawie brzęczy syntezator. Ale to nadal świetny utwór, bo tym razem napięcie budowane jest przez miarowo wzrastającą ekspresję wokalną - utwór zaczyna się od zgorzkniałych fraz śpiewanych solo przez Andrzeja Zielińskiego, do którego w kolejnym kółku za chwilę dołącza w dole Jacek, a w jeszcze kolejnym Jacek przechodzi na harmonię w górze, a Konrad zdaje się dostawia swój głos w dole. W takim trójgłosowym "rozstawie osi" wkraczamy w dosadny refren, którego aury nie zdoła złagodzić klawiszowa poświata: ach tak wygląda świat? tak przyjaźń, a tak miłość?/ a całe życie dotąd, a całe życie dotąd - zdawało się, przyśniło! A może by tak przystawić te słowa do Krywania i innych tego typu form górotwórczych, może one też tylko zdawały się, przyśniły? I może też Sierżant Pepper, Syd Barrett, topograficzne oceany i Eldorado? Bo teraz, pod sam koniec lat 70-tych zdaje się jakby w modzie były tylko boleści rodem z The Wall... I nikt nie gratuluje: "poznał pan wreszcie życie"... A lata 80-te, westchnął smutno, będą dla muzyki jeszcze gorsze niż czasy punka i disco.
Na szczęście płyta Rezerwat miłości rozstaje się z latami 70-tymi w sposób godny i mimo wszystko - przynajmniej w jakiejś mierze - na swoich zasadach. Otrzymaliśmy płytę spójną brzmieniowo i tekstowo (o tak, wyjątkowo mamy tu dobre teksty) i różnorodną pod względem stylistyki i inspiracji. To są nadal królewscy i zwycięscy Skaldowie i niech tak jeszcze na długo zostanie.
_______________________________________________
Po wydaniu niniejszego longplaya, w kolejnym roku przydarzyło się Skaldom nieszczęście w postaci "olimpijskiej" płyty Droga ludzi, której wartość w dużej mierze dyskredytują straszliwie złe teksty. Nie potrafiłbym o tej płycie pisać na sposób inny niż cyniczny, a tego chciałbym Państwu oszczędzić. Potem zespół się na parę lat rozsypał, a pod koniec lat 80-tych wrócił z płytą Nie domykajmy drzwi bez Andrzeja Zielińskiego w składzie, który jednak potem wracał (mniej lub bardziej dorywczo) na koncerty i kolejne wydawnictwa.
W 2008 roku ukazała się niezła składanka 2CD pt. Z biegiem lat wydana przez Polskie Radio. Zawiera ona utwory radiowe z lat 1972-1980, które nie miały swoich odpowiedników studyjnych. Niektóre z nich Kameleon dołączył do opisywanych tutaj płyt w wersjach bonusowych, inne można znaleźć na płytach Twą jasną widzę twarz i Nocni jeźdźcy. Wypełnia je bardziej popowe oblicze Skaldów, ale to nie znaczy, że nie da się tam znaleźć jeszcze paru perełek. Należy do nich m.in. właśnie bardzo wyrazista piosenka Nocni jeźdźcy. Zaskakująco dobrze udokumentowana jest też koncertowa działalność zespołu, z klasycznego okresu najlepiej brzmią chyba nagrania zarejestrowane oczywiście w Niemczech, choć parę niezłych rzeczy można znaleźć też na czteropłytowym boksie z cyklu Z archiwum Polskiego Radia.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autor zastrzega sobie możliwość usuwania komentarzy wulgarnych lub niemerytorycznych w trybie natychmiastowym